Mapa serwisu | Opowiadanie w gwarze kociewskiej

Opowiadanie stylizowane w gwarze kociewskiej

Halina Karaś   
Autorka opowiadania: Barbara Pawłowska.
Komentarz, objaśnienia form i wyrazów gwarowych: Halina Karaś.
 
Dziękujemy Pani Barbarze Pawłowskiej – autorce poniższego opowiadania w gwarze kociewskiej za udostępnienie go w przewodniku multimedialnym.
 
Pani Barbara Pawłowska – jak sama o tym mówi – opowiadania i scenariusze w gwarze kociewskiej pisała z myślą o wykorzystaniu ich w regionalnej ścieżce edukacyjnej, starając się pisać tą gwarą, którą zapamiętała z dzieciństwa, tj. z okolic Skórcza: Już sama próba napisania „czegoś” gwarą kociewską stanowiła dla mnie nie lada wyzwanie, gdyż na całym Kociewiu nie istniała jednolita gwara, a zatem musiałam sięgnąć do odległej o całe półwiecze pamięci i przypomnieć sobie, jakim to językiem operowałam, będąc jeszcze dzieckiem. Na pewno jest to charakterystyczna mowa dla dawnych mieszkańców Skórcza i okolic.
Ze względu na fakt, iż jest to tekst stylizowany zawiera w zagęszczeniu (nadmiarze) zjawiska gwarowe charakterystyczne dla gwary kociewskiej, zwłaszcza w przeszłości, dziś już często bardzo rzadkie lub w ogóle niespotykane.
Znaczenia rzadszych, trudniejszych wyrazów gwarowych, występujących w opowiadaniach i scenariuszach napisanych gwarą kociewską, podałam za słownikiem autorstwa ks. Bernarda Sychty (B. Sychta, Słownictwo kociewskie na tle kultury ludowej, t. I-III, Ossolineum 1980-1985, skrót: SychSK). Wyrazy, których nie odnotował ks. Sychta, sprawdzałam w słownikach pobliskich regionów gwarowych (np. W. Brzeziński, Słownik gwary wsi Podróżna w Złotowskiem, t. I-V, Wrocław 1982-2009, słowniki gwar wielkopolskich), Słowniku gwar polskich Jana Karłowicza i Słowniku gwar polskich opracowywanym przez PAN. Gdy znaczenie wyrazu odnotowane w słowniku ks. Sychty różniło się mimo zbieżności formalnej wyrazu od tego, które wystąpiło w scenariuszu, sygnalizowałam to, podając w nawiasie znaczenie zarejestrowane w SychSK). W sytuacji, gdy żaden z uwzględnionych słowników nie notował danego słowa, podawałam znaczenie, jeśli było to możliwe, wynikające z kontekstu.
 
 

MÓJ
 
 
JEDAN DZIAŃ

Dziś
 
 
wstałóm
 
 
całkam rano i poszłóm do ogrodu. Chciałóm obaczyć, co
 
 
móm tu do zrobiania. Chyba najpjyrw
 
 
poprawia
 
 
stecki
 
 
myśla sobie – a tedy wezna sie za zielsko. Koło
 
 
angrestu
 
 
rosnó jakieś
 
 
chłóndy i wiela
 
 
koszczki.
 
 
Wej, jakieś
 
 
parzawki rosnó koło malinów. Kto tu tyla tego nasiał? Poszłóm do
 
 
szuraju po mała
 
 
haczka i kubełek na zielsko, a tu widza, że moje
 
 
grabelki majó ułomany
 
 
cynek. Toć
 
 
eszcze da sie
 
 
niami robić. Kiedy już wyrwałóm wszystko zielsko, słońce
 
 
zaczano mnie grzać w plecy. Musza se odsapnóńć i pójda
 
 
obaczyć, czy
 
 
zakwitli już te papuziate tulipany. Na środźku ogrodu móm skalniak. Tam móm wiela różnych kwiatów i
 
 
trawów. Przy chałupie tyż móm kwiaty, ale w
 
 
kurtopach. Jak już
 
 
żem je przy sieni, to pójda coś zrobić do
 
 
jeścia. To już je czas na
 
 
frisztyk. Musza
 
 
jeno zdjóńć te korki, a obuć
 
 
laczki, co by nie
 
 
zaczwarzyć podłogi. Co by tu se wzióńć do jeścia? Ukroja se
 
 
glań chleba, a do picia zrobia se
 
 
kakał. Abo se usmaża jajecznica z dwóch jajków. Wej,
 
 
pujek wlazł bez szpara w
 
 
dźwierzach. Tyż chcesz co do jeścia? Chodź pujek! Dóm ci mleka na
 
 
przeddómku w jaki
 
 
bacherek, a ja pójda po młody
 
 
łuczek do jajków. Oj
 
 
plónta sie mnie tyn pujek pod
 
 
szpytami – chyba go pacna. Wej, całkam
 
 
zabaczyłóm, że Ania eszcze leży. Ale óna ma
 
 
śpik. Jak usmaża jajka, to Ania zara sie obudzi. Zjamy frisztyk i tedy pójda do
 
 
Nowaczki.
Ciekawe, co u ni słychać, wcale sie nie dała czuć od dwóch
 
 
dniów. Kiedy to my sie
 
 
widzielim? Chyba
 
 
zawczorym. Pójda
 
 
na szrej, to dojda szybci do Nowaków. Że tyż muszó
 
 
mnieszkać pod samym lasam. Dość, że
 
 
chojniaki nie włażó im
 
 
bez okna. Ale
 
 
na piechty to je kawał do
 
 
iścia. Wej, jejych Burek już szczeka. Nowaczka pomyśli, że to idzie
 
 
listowy, a to jeno ja. Mogłóm wzióńć ta modra
 
 
jaczka – nie je tak ciepło, jak myślałóm. Ciekawe, czy Marinka Nowakowa je w doma?
Pukóm do dźwierzy, a nikt sie nie odzywa. Łapia za klamka, a tu
 
 
je otwarte.
 
 
Dostałóm stracha, że może kto obcy tu wlazł i zaszlachtował Marinka. Zaglondóm do izby, a Marinka sobie śpi. Usiadłóm na
 
 
ruczce i czekóm, aż sie obudzi, a tu nagle dostałóm
 
 
szczykutów i bez to Marinka sie ocknyła. Była
 
 
całkam rada na mój widok. Pytóm sie, czamu eszcze leży w wyrach, jak już je
 
 
walnie po obiedzie, a ona mnie gada, że je chora. Najpjyrw myślałóm, że
 
 
makeruje, ale jak dostała
 
 
ograszki, to zara zakrzontnyłóm sie
 
 
przy ni. Ruczka przysunyłóm bliży do jeji wyrów; położyłóm mała
 
 
deczka na ruczce i tedy poszłóm nastawić woda
 
 
na arbata. Znalazłóm na
 
 
szelbungu mniód i maliny. To ji pomoże – pomyślałóm. Nie
 
 
derowało długo, a woda już bulgotała w małym
 
 
trygelku. Ale Marinka je srodze chora – myślałóm. Ma taki
 
 
chruchel i
 
 
sapa. Na
 
 
sztyrokańciaty tacy przyniesłóm ji arbata i mały
 
 
podkurek. W lodówce było ździebko
 
 
zylcu, a w chlebowniku jedna bułka. Marinka jadla bez
 
 
smaki, ale kazałóm ji jeść. Poszłóm eszcze raz do kuchni, bo na
 
 
snadkim talerzu na stole był
 
 
kuch. Małym
 
 
knypkam ukrajałóm kawałek dla Marinki i kawałek dla sie. Jak zjedlim, to pomogłóm ji zmienic obucie i uszykowałóm zagłówek. Powiedziałóm Marince, żeby
 
 
zamanówszy była u doktora, bo przy taki chorobie to czyste
 
 
zjadowianie. Bez te
 
 
termadije z chorobó Marinki zabaczyłóm, że móm dla ni
 
 
tutka
 
 
bombonów. Jak siangnyłóm do kieszani po
 
 
szneptuch, to wyciongnyłóm razam z nim tutka landrynów. Możym se gadac i
 
 
cycać – mówia.
Przypomniałóm se, jak to było, jak my bylim małe. Naprawda, nie wiam, czy było
 
 
lepji czy gorzy. Tyż było wiela roboty, choć nie było telewizji , tak wiela ksiónżków i gazytów. W żniwa ojciec najpjyrw wyklepał kosa na babce, tedy naostrzył jó
 
 
sztrychołkam i dopjyru tedy mógł iść na pole kosić. Matka wiónzała snopy, a my tachalim jych tam, gdzie mnieli być
 
 
sztygi. Późni musielim zagrabić całe pole grablami i poprzynosić ta słóma pod sztygi. Tedy ojciec dopjyru wynajół jaka fura i zwozili jych do stodoły, a jak było
 
 
wiancy to eszcze ustawiali stóg. Jak już zostało same rżysko, to tedy moglim tam paść kury i
 
 
gajory, a czasam nawet
 
 
guly, jak akurat jych
 
 
mnielim. I tak na polu nie zmarniało żadne ziarko. Jak przyszła jesiań, to kopalim
 
 
bulwy i wyrywalim
 
 
ronkle. Zimo musielim robić sieczka za słómy, gotować i
 
 
szturać bulwy dla
 
 
nytów, siekać ronkle dla krowów, nosić słóma ze stogu na pościółka, a jak eszcze mnielim czas, to moglim se czytać ksiónżki. Jak przyszła wiosna, to sie cieszylim, że je trocha
 
 
mni ty roboty. Dopjyru jak zaczano wszystko rosnóńć, to dostalim
 
 
haki w rance i szlim
 
 
hakować, bo zielsko rosło szybci niż plóny. Dawni myślałóm, że to nasze robianie nigdy sie nie skóńczy, a dziś mnie je żal, że tamte czasy sie skończyli. Chyba nawet słóńce dawni lepji grzało. Myśla, że wszystko było lepsze. Calutki czas czuja sie tym dzieciakam i pamiantóm każda chwjyłka z tamtych dniów. To nic, że było cianżko. Bym chciała to przeżyć eszcze raz. Tak sie rozgadałóm, a tu już je czas iść do swoji chałupy. Marinka tyż już nie je taka markotna.
 
 
Pewnikam to moje przyjście lepji ji zrobjuło niż maliny z
 
 
mniodam. Jutro tyż do ni przyjda, to szybci wyzdrowieje. Musim sie jakoś trzymać razam. Kto to może
 
 
wiedzic, ile już
 
 
jeno nóm czasu zostało.

 

« poprzedni artykuł   następny artykuł »
 
 
 
 

 

 

ISBN: 978-83-62844-10-4 © by Authors. Zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (Program Operacyjny: „Dziedzictwo kulturowe / Kultura ludowa”). Wykonanie: ITKS