Strona 5 z 9 IV. Praca i jej zwieńczenie (uprawa lnu, wspólne darcie pierza, dożynki)
Dawniej chłopi byli samowystarczalni; sami także robili tkaniny – czy to wełniane, czy lniane. Pani Maria Kubiak z Chojnego tak wspominała uprawę i obróbkę lnu: „Nad płótnym to była bardzo dużo roboty, bo to czsza było wyrywać lyn. Był lyn, późnij tyn lyn mama, tak łumała, na na taki cierlicy, i czesała to wszystko. Potym mama robiła płótno. To już był, takie były, to nazywały sie krosna, i mama robiła sama to płótno (...) I czsza było to płótno maczać, bielić, rozpościerać na łące, i na słuńce. My mieli tam ogród i za tym ogrodym zaro tam, tam woda, to sie nanosiło we wanne tyj wody i tyn, ten lyn macało sie. Ale mama to roz dwa wymoczyła, bo mama to tak troche rozpościerała, niedługo wygotowała znowuż i od razu już, już białe, ładne”. Z lnu uzyskiwano trzy rodzaje płótna: „Bo to były trzy gatunki: takie były grube – na worki, późnij były, na takie prześcieradła, były cieńsze, ano i na koszule – jeszcze cińsze. Nazywały sie tak: ciynkie płótno, paceśne płótno, zgrzebne płótno. Zgrzebne to grube, to ostatnie, a ciynkie to było ciynkie płótno, paceśne to było takie na prześcieradła, a zgrzebne to już było na worki”. Brak specjalistycznych maszyn i narzędzi wymuszał wspólną pracę. Wspólnie np. kopano ziemniaki, żęto i młócono zboże, a po zbiorach urządzano dożynki, które polegały na tym, że do kościoła zawożono wieńce ze zboża. Zimą kobiety schodziły się na pierzaki (też pierzoki, pierzochy), na których razem darły pierze. Takie spotkania były okazją do śpiewu, a po pracy – do wspólnej zabawy z chłopakami, czasem przy muzyce.
|