Ewa Rodek (autorzy zdjęć: Justyna Garczyńska, Dominika Miros, Magdalena Nałęcz, Bartosz Wróblewski)
Ziemia dobrzyńska i ziemia chełmińska to odrębne regiony historyczne, jednak pod względem kulturowym są do siebie bardzo podobne, ulegały tym samym wpływom kultury osadników i sąsiednich regionów. W XIX w. znalazły się w różnych zaborach, więc były od siebie odseparowane, jednak nie miało to dużego wpływu na zróżnicowanie kultury materialnej i społecznej obu ziem. Dialektolodzy traktują gwary chełmińsko-dobrzyńskie jako całość, dlatego w niniejszym opisie ziemia chełmińska i dobrzyńska zostaną ujęte razem.
Ziemia dobrzyńsko-chełmińska stanowi pas przejściowy pomiędzy Kujawami i Mazowszem a Pomorzem i Wielkopolską. Od XIII do XIX w. przybywali na te ziemie osadnicy niemieccy oraz holenderscy, zaś po II wojnie światowej zamieszkali na tych terenach repatrianci zza Buga i z Kieleckiego oraz Lubelskiego. Ponadto na obszarach tych widoczne są relikty kultury Prusów. Oddziaływania te pozostawiły trwały ślad w kulturze ludowej tego regionu (Karwicka 1979: 5-7, Kukier 1966: 40, Łęga 1961: 18).
Pierwsze osady na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej miały nieregularny kształt zdeterminowany ukształtowaniem terenu. Późniejsze wsie najczęściej były ulicówkami (wieś koncentrująca się wzdłuż drogi), rzadziej owalnicami (wieś skupiona wokół owalnego placu) i wielodrożnicami (wieś o placu rozdrożnym, powstała u zbiegu trzech lub czterech dróg). Osadnicy, którzy przybywali na te tereny, zakładali wsie o bardziej regularnych kształtach. Niemcy tworzyli głównie regularne ulicówki, zaś Holendrzy (XVII-XVIII) planowali osady o kształcie rzędówek, w których pola odchodziły od głównej drogi prostopadle po obu stronach. W XVII i XVIII w. najbardziej urodzajne ziemie były już wykupione, dlatego powstające w tym czasie zagrody lokowane były wokół zwartych osad, a przybysze musieli zagospodarować tereny leśne, bagniste i piaszczyste. Od XVI do końca XVIII w. większość ziemi należała do szlachty zagrodowej, dlatego uwłaszczenie chłopów w XIX w. wprowadziło znaczącą zmianę w strukturze wsi ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej. Pojawiło się wówczas osadnictwo rozproszone typu kolonialnego, a ponadto pierwotny plan wsi uległ przekształceniu. Przyczyniły się do tego oczynszowanie chłopów i fale osadnicze, a także pożary zwartej, drewnianej zabudowy w centrach wsi oraz wzrost zamożności mieszkańców, ponieważ nowe osiedla powstawały na miejscu rozparcelowanych majątków ziemskich (Święch 1978: 20-21, Święch 2002: 18-26).
Na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej znanych było kilka typów zagród. Rozmieszczenie budynków w zagrodzie, ich liczba i wielkość były początkowo uwarunkowane zamożnością gospodarza, ale w ciągu wieków także wpływem Niemców i Olędrów. Podstawowym rodzajem zagrody było prostokątne podwórze z luźno postawionymi trzema budynkami: domem, stodołą i budynkiem inwentarskim. Przy czym chałupa stała do drogi szczytem (wąskofrontowa) lub licem (szerokofrontowa), najczęściej miała podcienie (wypuszczenie dachu poza lico ściany). Podcienie mogły ciągnąć się przez całą długość ściany lub tworzyć narożny wykusz; zazwyczaj były podpierane ozdobnie ciosanymi słupami, ale podcienie pełne mogły też być bezsłupowe (Święch 1986: 42, Święch 2002: 124-126, Łęga 58-62). Na małych siedliskach budynki mieszkalne stały zwrócone szczytem do drogi. Wejście prowadziło najpierw do sieni i dalej do izby. Na terenach, na których kolonizacja następowała później, a także we współczesnej zabudowie wsi, domy zostały postawione frontem do drogi, często ścianą licową od południa. Drzwi umieszczano w nich na dłuższej ścianie, niesymetrycznie po jednej ze stron. Prowadziły one do sieni, a następnie prosto do kuchni. Po drugiej stronie sieni była izba mieszkalna. Inny typ chałup szerokofrontowych miał drzwi na środku dłuższej ściany prowadzące do sieni, za którą znajdował się szeroki komin, a za nim jeszcze jedna sień z drzwiami na podwórze. Po obu stronach domu znajdowały się po dwie izby. Kuchnia, alkierz i komora były sytuowane od strony podwórza. Najczęściej było to mieszkanie dla dwóch rodzin (Karwicka 1979: 95-97, Łęga 1961: 67, Święch 1978: 22-23, Święch 1986: 42, Święch 2002: 55-72).
Pod wpływem niemieckim Polscy chłopi na tym terenie zaczęli wznosić budynki, w których izby mieszkalne znajdowały się pod jednym dachem z pomieszczeniami dla inwentarza. Polskie zabudowania od niemieckich różniło tylko to, że dom i obora miały wspólną sień, natomiast w chatach niemieckich do obory prowadziło osobne wejście. Budowle takie mogły mieć kształt rzędówki lub kątówki. Rzędówka (mieszkanie, obora i stodoła zwłączone pod jednym dachem) występowała w starych zagrodach u uboższych chłopów i we wsiach z ludnością niemiecką. Natomiast kątówka była charakterystyczna dla Olędrów i spotykano ją tylko w nizinach nadwiślańskich. W konstrukcji tej dom, obora i stodoła także znajdowały się pod jednym dachem, ale stodoła przylega do obory pod kątem prostym. Władysław Łęga wysunął przypuszczenie, że taki sposób rozmieszczenia budynków w zagrodzie mógł wynikać z dużego zagrożenia powodzią na tym terenie; badacz wspomniał, że takie zagrody były częste na Pomorzu (Łęga 1961: 67-70). Warto zauważyć, że niektórzy polscy chłopi ze względów przeciwpożarowych wznosili stodoły po drugiej stronie drogi, poza zagrodą. Zamożniejsi chłopi stawiali też odrębne spichlerze na ziarno, wozownie, kurniki, ale było to bardzo rzadkie zjawisko. Dobrzymiacy i Chwalimiacy nazywali budynki inwentarskie szopami lub świniarniami, zaś piwnice ziemiankowe – parskami (na omawianym terenie były też znane piwnice pod domami) (Karwicka 1979: 97-99, Święch 2002: 76-82).
Chrzest
Na rodziców chrzestych proszono kogoś z rodziny lub sąsiadów, ale w niektórych regionach, np. w Brodnickiem, pierwsze dziecko podawali do chrztu dziadkowie. Wierzono, że dziecko wdaje się w rodziców chrzestnych, dlatego wybór padał zawsze na ludzi uczciwych i bez zarzutu pod względem moralnym. Często też kierowano się majętnością kumów. Kobieta ciężarna była objęta tabu i nie mogła zostać matką chrzestną. Dawniej babka (położna) ubierała dziecko do chrztu, zanosiła do kościoła, wszystkiego pilnowała podczas ceremonii, a także przynosiła je z powrotem. Matka raczej nie towarzyszyła domownikom podczas chrztu. Po I wojnie światowej w drodze do kościoła dzieckiem opiekowali się rodzice chrzestni. Po powrocie do domu oddawali dziecko matce i wypowiadali powszechnie znaną formułę: miałaś poganina, przywiozłam ci chrześcijanina lub wzielim żyda – przynieślim chrześcijanina. Po chrzcie rodzice dziecka organizowali przyjęcie, zwane na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej poczęsnym (Karwicka 1979: 142-144).
Wesele
Rodzice kawalera wysyłali do rodziców dziewczyny swata, zwanego na tym terenie rajkiem. Miał on dowiedzieć się, czy rodzice są chętni do wydania swojej córki za mąż. W niektórych wsiach byli zawodowi rajkowie, którzy pobierali opłaty za usługi. Taki swat nie tylko chodził na wywiad do rodziców, lecz także doradzał młodym, z kim warto się związać. Na drugą wizytę do rodziców panny z rajkiem wybierał się kawaler, który po ustaleniu terminu zaręczyn i wysokości posagu, stawiał przyszłym teściom wódkę. Częstowano także pannę na wydaniu: jeśli wypiła, oznaczało to, że zgadza się na małżeństwo.
Zaręczyny (zmówiny, zrękowiny, a często także pierścionki) były hucznym wydarzeniem. Odbywały się trzy tygodnie przed ślubem, po pierwszych zapowiedziach lub kilka dni po uzgodnieniu sprawy posagu. Jednak jeżeli dziewczyna nie była pełnoletnia, między zaręczynami a ślubem upływał nawet rok lub dwa. Kawaler kupował obrączki i prezent dla narzeczonej: pierścionek lub korale, które ksiądz, organista lub ktoś z rodziny święcił. Podczas ceremonii zrękowin młodzi wymieniali między sobą obrączki, któryś z ojców wygłaszał mowę, a potem zasiadano do uroczystego obiadu. Na przełomie wieków na zaręczynowym poczęstunku podawano chleb, wędlinę, wódkę, czasem śledzie, kapustę z grochem, herbatę. W niektórych wsiach w dzień zaręczyn goście przynosili żywność na wesele, dlatego gospodarze zapraszali dużo ludzi. Po tym wydarzeniu narzeczona musiała odwiedzić przyszłych teściów; mówiono, że jedzie w oględy. (Kukier 1966: 49, Karwicka 1979: 157-158)
Jeszcze na początku XX w. w Lipnowskiem drużbowie jeździli po wsiach konno i zapraszali gości na wesele. Konie były na tę okazję przybrane kolorowymi wstążkami, zaś sam drużba miał na lewym boku przypiętą kokardę, rękaw obwiązany czerwono-białą wstęgą, a w ręku trzymał obrzędowy bat (aropnik, pydę) z pękawką. U Chełminiaków oznaką drużby był korbacz. Chłopak miał na sobie czamary, kolorowy pas, zieloną kamizelę, granatowe spodnie, długie buty i maciejówkę. Kiedy drużba wjeżdzał do wsi, strzelał z bata i w ten sposób oznajmiał swoją misję. Jeśli zapraszane osoby mieszkały blisko, starszy drużba i starsza druhna szli do nich pieszo. W niektórych wsiach istniał zwyczaj podwójnych zaprosin: 10 dni przed ślubem oraz w przeddzień ślubu (tzw. chodzenie na dzień dobry). W drugim proszeniu uczestniczyli sami drużbowie i druhny albo panna młoda z druhną i drużbami, a także orkiestra. Dzień przed zaślubinami sąsiedzi rzucali pod dom panny młodej gliniane garnki (Karwicka 1979: 159, Łęga 1961: 162-163).
Wesele odbywało się w domu rodziców panny młodej. Podobnie jak w innych regionach Polski, trwało 2-3 dni, dlatego urządzano je we wtorki lub środy, żeby mogło zakończyć się we czwartek o północy. Przed I wojną światową panny młode szły do ślubu w białych, niebieskich lub różowych sukniach do kostek i długim, białym welonie z tiulu. Głowę przystrajały wiankiem z mirtu lub z borówek. Strój uzupełniały białe rękawiczki i wysokie, glansowane trzewiki. Druhny występowały w sukniach tego samego koloru, co pani młoda, ale nie była to reguła. Zamężne kobiety przychodziły na wesela w czepcach lub chłopkach (czepcach wiązanych z tyłu). Pan młody i drużbowie mieli na sobie ciemne ganitury, białe koszule, takież muszki i rękawiczki. Drużbowie dodatkowo w lewej klapie marynarki mieli wpięte białe wstążeczki i mirtowy wianek.
Przed odjazdem do kościoła rodzice błogosławili narzeczonych i niekiedy drużba albo ktoś z rodziny wygłaszał mowę, w której napominał państwa młodych, by podziękowali rodzicom za wszystko, co dla nich zrobili. Na zakończenie tego przedślubnego rytuału śpiewano pieśń Serdeczna matko… (Karwicka 1979: 160-162).
Po powrocie z kościoła, tradycyjnie witano państwa młodych w domu weselnym chlebem i solą, ale znany był też zwyczaj podawania pannie młodej dziecka, by wzięła je na ręce. Następnie młodzi, drużbowie i wszyscy weselnicy wchodzili do domu i rozpoczynało się wesele. Bardzo często na jego początku drużba wygłaszał przemowę. Tradycyjnymi potrawami weselnymi były rosół z fasolą, kluski krajane, cielęce nogi w galarecie, kluski kartoflane i pieczone mięso (Łęga 163).
Kulminacyjnym punktem każdego wesela ludowego były oczepiny, którym towarzyszyły różne zabawy. Na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej panna młoda uciekała od mężatek, które chciały włożyć jej czepiec głowę. Panienki broniły panny młodej, bo nie chciały oddać jej do stanu zamężnego. Złapana żona musiała usiąść na kolanach pana młodego. W niektórych wsiach młodożeniec musiał odszukać swoją żonę, która ukryła się wśród gości. Potem następowały rozpleciny (zdjęcie welonu i wianka) oraz włożenie czepca mężatki. Znany był też zwyczaj witania się panny młodej z zamężnymi kobietami obecnymi na weselu (Karwicka 1979: 163-165, Kukier 1966: 50). Oczepinom towarzyszyły różne przyśpiewki, śpiewano np.:
Leciała rybeczka bez wąską rzeczeczkę,
Zdejmuj Kasiu wianek, siadaj do czepeczka…
lub
Płynęła rybeczka, prześliczna płoteczka…
Nie będę siedziała, nie będę zdejmała,
Bom się w tobie jeszcze (Jasiu) szczerze nie kochała (Karwicka 1979: 165).
Rano po weselu podawano śniadanie (bułki z masłem, szynki pieczone, kiełbasy, pączki, faworki, wódkę i piwo, a także potrawy z poprzedniego dnia). Odbywały się też przenosiny młodej pani do domu męża. Tylko w niektórych wsiach obchodzono je uroczyście.
Pożegnanie zmarłego
Na opisywanym obszarze znany był zwyczaj oznajmiania zwierzętom domowym o śmierci gospodarza. W momencie wynoszenia z domu trumny ze zmarłym wypędzano z obory bydło i stukano w ule, wołając: Gospodarz odchodzi! Po śmierci bliskiej osoby na ziemi dobrzyńsko-chełmińskiej obchodzono tzw. puste noce (praktyka znana także w innych regionach kraju): dwie noce przed pogrzebem czuwano przy łóżku zmarłego. Do dziś jest to żywy zwyczaj. W dniu pogrzebu także modlono się przy trumnie, do przewodniczenia zapraszano ludzi, którzy specjalizowali się w modlitwach i śpiewach pogrzebowych. W wielu wsiach tego regionu stosowany był zwyczaj, funkcjonujący także w niektórych częściach Wielkopolski, przewracania stołków i ław podczas wynoszenia trumny. W różny sposób tłumaczono kultywowanie tego zwyczaju: jedni informatorzy uważali, że ławy przewraca się, by śmierć więcej się w domu nie pojawiła, zaś według innych w ten symboliczny sposób „wyłącza” się sprzęty, których używał zmarły (Łęga 1966: 181). Funkcjonowało również przekonanie, że podczas wynoszenia trumny członkowie rodziny nie mogli iść przed nią, gdyż mogłoby to ściągnąć śmierć na kolejną osobę. Dawniej nie było zwyczaju urządzania stypy po pogrzebie, dopiero przed II wojną światową zaczęto zapraszać na tzw. poczęstne lub słodką kawę (Karwicka 1979: 172-175).
Wigilia
Z adwentem na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej nie łączą się żadne charakterystyczne dla tego regionu zwyczaje, zaś wigilijne obrzędy są podobne do tych znanych w całej Polsce. Znane było np. przekonanie, że w tym dniu nie wolno niczego pożyczać, bo ten kto by coś pożyczył, zabrałby to do siebie. Wierzono też, że do 10 rano wszystkie najważniejsze prace powinny być zakończone. Tak jak w innych częściach kraju pod obrusem kładziono siano, ale też pieniądze lub cukierki i pierniki dla dzieci. Dobrzyńscy gospodarze nie przynosili snopów słomy do izby i nie rozpościerali jej na podłodze, czynili tak natomiast Chełminiacy.
Przy stole zostawiano jedno puste miejsce dla zbłąkanego wędrowca. W niektórych wsiach funkcjonowało jeszcze przekonanie o pierwotnym przeznaczeniu pustego miejsca dla duszy zmarłego. W bogatszych domach na wieczerzę przygotowywano tradycyjnie dziewięć lub dwanaście potraw, ale biedniejsze rodziny gotowały tylko dwa lub trzy dania. Najczęściej na stole stawiano: zupę z suszonych owoców z kluskami, zupę grzybową lub fasolową, barszcz z buraków, żur, zasmażane grzyby, kapustę z grochem i z grzybami, kluski z makiem, rwaki lub kluski kulane (musiały być długie, by zapewnić długie kłosy), racuchy z ciasta drożdżowego, kaszę gryczaną z olejem rzepakowym, kapustę z kartofli (pociekane kartofle lub buraki pastewne gotowano w kwasie z kapusty i dodawano do tego ugotowany groch). Rzadziej podawano ryby: śledzie w occie z kartoflami lub z chlebem, karpia, szczupaka w galarecie lub smażonego. Kolację kończono suszonymi owocami lub kompotem z suszonych śliwek, czasem ryżem z cukrem i ze śliwkami. W niektórych wsiach przygotowywano dla dzieci pieczywo w kształcie ptaków. Resztki jedzenia pozostawały na talerzach do następnego ranka, a nazajutrz zanoszono je zwierzętom gospodarskim do zjedzenia razem z opłatkiem i sianem spod obrusa (Karwicka 1979: 178-179).
W wigilijny wieczór próbowano odczytywać przyszłość. Wróżby gospodarzy dotyczyły głównie przyszłorocznych plonów. Na przykład wyciągano spod obrusa źdźbło siana i po jego długości lub wielkości ziaren trawy przepowiadano urodzaj w nadchodzącym roku. Szczególnie dziewczęta chciały poznać swoją przyszłość małżeńską, dlatego bacznie obserwowały otoczenie. Zwracały np. uwagę na to, z której strony tego dnia zaszczekał pies, bo z tej miał przybyć do nich kawaler. Liczyły sztachety w płocie albo wyciągały słomki ze strzechy (parzysta ich liczba oznaczała rychłe zamążpójście). Znana też była wróżba z butem: panna siadała tyłem do drzwi i rzucała za siebie trzewik: jeśli obrócił się noskiem do przodu, to oznaczało, że w nadchodzącym roku wyjdzie za mąż. Chłopcy i dziewczęta stawali w okręgu i sypali przed sobą pszenicę, następnie wpuszczali do koła koguta. Osoba, której pszenicę kogut zaczął dziobać, miała jako pierwsza zmienić stan cywilny.
Na chełmińsko-dobrzyńskiej wsi choinki pojawiły się na początku XX w. Najpierw tylko u zamożniejszych gospodarzy, bo drzewka były drogie. Pierwszymi choinkami na tym terenie były sosenki (chojaki). Drzewko, a niekiedy jego tylko wierzchołek wieszano u powały i przystrajano ozdobami ze słomek, kolorowych papierów, jabłek i orzechów. Bogatsi kupowali szklane bombki i świeczki, a pod drzewkiem umieszczali szopkę i podarki dla dzieci.
Po wieczerzy wigilijnej gospodarz obwiązywał drzewa owocowe grochowymi powrósłami, by dobrze rodziły (zwyczaj rozpowszechniony raczej na ziemi chełmińskiej i na Kujawach, w Dobrzyńskiem mało znany). W czasie pasterki sypano owsem lub grochem z chóru na wiernych (Karwicka 1979: 179-181, Łęga 1961: 185).
Boże Narodzenie
Tego dnia nic nie gotowano, jedzono potrawy z poprzedniego dnia. W niektórych wsiach był zwyczaj ścigania się wozami lub pieszo w drodze powrotnej z kościoła – kto pierwszy przybył do zagrody, ten miał mieć w następnym roku najlepsze konie lub najlepsze plony. Drugiego dnia świąt odwiedzano się i składano sobie życzenia, zaś młodzież urządzała zabawy taneczne. W niektórych częściach regionu na św. Szczepana święcono w kościele owies, który potem dawano koniom lub dodawano do ziarna siewnego. Dawniej po poświęceniu ziarna rzucano nim w zgromadzonych na mszy św. Zwyczaj ten miał korzenie przedchrześcijańskie. Nie przetrwał, bo księża zabronili robienia takiego rwetesu w świątyni (Łęga 1961: 186).
Nowy Rok
W przeddzień Nowego Roku na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej urządzano podobne wróżby jak w Wigilię Bożego Narodzenia, np. ze słomy wyciągniętej z dachu, z przyniesionego do domu naręcza drew, ze sztachet w płocie, z ustawiania pantofli w kierunku drzwi. Tego dnia lano też na wodę roztopioną cynę lub wosk. Był też zwyczaj robienia żartów noworocznych (znany także w innych częściach Polski, m.in. na Kociewiu, Kaszubach, Kujawach): przewracano lub zabierano sąsiadom bramy, furtki i wozy, podpierano od zewnątrz drzwi domu, smarowano okna popiołem i nieczystościami, zatykano kominy. W noworoczny poranek we wsiach dworskich chodzili fornale i pękali z bata. Zaczynali od dworu, a następnie szli przez wieś. Za zarobione w ten sposób pieniądze urządzali zabawę taneczną. W niektórych wsiach dzieci wypędzały stary rok: wybiegały z domu i głośno krzyczały, żeby sobie poszedł. W innych częściach regionu hałasowała orkiestra, która o północy maszerowała przez wieś. Etnografowie wskazują, że robienie hałasu w Nowy Rok wywodzi się z dawnych praktyk magicznych, mających na celu wypędzenie złych mocy (Karwicka 1979: 182-183, Łęga 1961: 186).
Od Bożego Narodzenia do Trzech Króli także w tym regionie chodzili kolędnicy z szopką i gwiazdą. Najczęściej dzieci nosiły szopkę z tektury i papieru, ale niekiedy domy odwiedzali strasi mężczyźni z szopką wystruganą z drewna, w której przedstawiali kukiełkowe jasła. W okresie od Trzech Króli do końca karnawału odbywały się pochody herodów. Takie jasełka najczęściej przedstawiali: Herod, diabeł, anioł i śmierć. Zwyczaje te w szczątkowej formie przerwały do czasów powojennych (Karwicka 183-184).
Zapusty
Często na czas przypadający pod koniec karnawału mówiono szalone dni, ostatki lub zapusty. We wsiach pojawiały się pochody przebierańców, w których nie mogło zabraknąć kozy, bociana, jeźdźca na koniu i niedźwiedzia. Wyjątkowo pojawiali się śmierć, państwo młodzi, Cygan i Cyganka, dziadowie; rzadko też chodzino z kogutem. Często przebierańscom z tego regionu towarzyszyli grający na skrzypcach i basteli albo tylko na bębenku i trąbce. Przebierańcy często szli do odległych wsi, nie ograniczali się tylko do swojej. Jedna z osób wchodziła do domu i prosiła o przyjęcie, np. (tekst z Zbytkowa):
Mości gospodarzu, domowy szafarzu,
Daj nam mleka, chleba, będziesz miał co trzeba.
Mościa gospodyni, domowa mistrzyni,
Daj nam kiełbaskę, będziesz miała pełną zapaskę (Karwicka 1979: 185).
Jeśli zostali wpuszczeni, odgrywali przedstawienie lub tylko żartowali, za co otrzymywali smakołyki lub pieniądze, za które potem urządzali zabawę ostatkową. W niektórych wsiach funkcjonował również zwyczaj urządzania tańców na wysoki len (znany także m.in. w Wielkopolsce, na Kujawach i Pomorzu), podczas których mężatki skakały jak najwyżej, by mieć urodzaj na len (Łęga 1961: 193).
Na ziemi chełmińskiej we wstępną środę (popielcową) golono mężczyzn (wszystkich albo tylko tych, którzy się niedawno ożenili). Wedle tego zwyczaju kobiety gromadziły się w karczmie, do której zabierały patelnie i pończochy wypełnione popiołem. Kiedy do karczmy wchodził mężczyzna, uderzały patykiem w patelnie, by zmusić go do postawienia im wódki. Jeśli tego nie zrobił, uderzały go pończochą, dzwoniły patelniami, przewracały i zaczynały golenie patykiem lub wiórem (Łęga 1961: 194).
W środę popielcową wrzucano sąsiadom popiół do mieszkania lub zamazywano okna. Praktykowany był też zwyczaj (który zaginął w międzywojniu) przyczepiania starym pannom klocków, śledzi, kości lub wydmuszek z jaj (Karwicka 189-190). Na półpoście, czyli w środę po trzeciej niedzieli postu, wybijano żur (rozbijano garnek z popiołem lub nieczystościami). Od tej pory nic gotowano aż do Wielkanocy. W niektórych regionach obyczaj ten ewoluował w niespotykany sposób – stał się formą zalotów. Kawalerowie wybijali żur przed domami, w których były panny na wydaniu. W tym też celu zamalowywali okna popiołem z gnojówką i gliną (Karwicka 1979: 191, Łęga 1961: 195).
Wielki Tydzień
W Wielki Piątek na pamiątkę biczowania Chrystusa i na znak pokuty uderzano się rózgami brzozowymi lub jałowcowymi, wołając: Boże Rany! Czyniono tak także w sąsiednich regionach kraju. Na ziemi chełmińsko-dobrzyńskiej zwyczaj ten funkcjonuje także współcześnie, ale ma charakter żartobliwy. Pod koniec XIX w. zaczęła zanikać tradycja pisania i malowania jajek. Najczęściej zdobiono jajka za pomocą wosku i naturalnych barwników lub wyskrobywano wzory żyletką.
W liturgii Wielkiej Soboty w Kościele katolickim święci się wodę i ogień. Dobrzyniacy i Chełminiacy oprócz wody święconej zabierali do domu również niedopalone gałązki głogu i ciernie z poświęconego ognia. Wkładali je potem pod strzechę, żeby chroniły od pożaru, kładli na rogach pola, by zabezpieczały od burzy i gradu; niekiedy święcili je w wianuszkach, które potem wieszali za świętymi obrazami (Karwicka 194-197).
Wielkanoc
Przed rezurekcją chorzy na wrzody i krosty kąpali się w rzeczce lub jeziorze, ponieważ wierzyli, że dzięki temu wyzdrowieją. W ziemi chełmińskiej przynoszono choremu wodę do domu i go nią obmywano. Z rezurekcji, tak jak z pasterki, wracano na wyścigi, ponieważ kto pierwszy dotarł do domu, ten miał mieć urodzaj. Śniadanie rozpoczynano od dzielenia się poświęconymi pokarmami. Resztki święconego jedzenia najczęściej palono, a popiół zakopywano. W pierwszy dzień świąt nie praktykowano odwiedzin, dopiero drugiego dnia składano sobie życzenia i odwiedzano się.
W północnej Polsce często dwa zwyczaje wielkanocne łączyły się ze sobą: polewnie wodą i uderzanie różdżką życia (zieloną gałązką). W Chełmińskiem w Poniedziałek Wielkanocny smagano się rózgami brzozowymi lub wierzbowymi, a w Dobrzyńskiem raczej polewano się wodą, co miało chronić przed chorobami. Obie te praktyki nazywano dyngusem i wypełniano je podczas odwiedzin u rodziny lub przyjaciół. Tego dnia urządzano różne zabawy, np. uderzano jajkiem o jajko: wygrywał ten, czyje jajko się nie stłukło (Karwicka 1979: 199-201).
Św. Andrzej
Również na tym obszarze dzień świętego Andrzeja (30 listopada) był okazją do przepowiadania przyszłości w sprawach matrymonialnych. Praktyki magiczne rozwinęły się, ponieważ niegdyś wierzono, że w ostatnich dniach listopada dusze zmarłych krążą blisko ziemi i mogą zdradzić ludziom przyszłość. Najczęściej urządzano wróżby takie, jak w wigilię Bożego Narodzenia i Nowego Roku – wyciągano słomę z dachu, lano rozgrzany wosk na wodę i rzucano trzewikami. Ponadto kładziono kartki z imionami chłopców pod talerz – przyszły mąż miał nosić wylosowane imię. Kładziono też pod talerze książeczkę do nabożeństwa, lalkę i pierścionek: kto znalazł książeczkę, miałby pójść do zakonu, lalka oznaczała nieślubne dziecko, a pierścionek – zamążpójście. Chłopcy rzadko brali udział w tych zabawach, czasem urządzali swoje wróżby w dzień św. Katarzyny (Karwicka 1979: 206).
Frycowe
W XIX w. na opisywanym obszarze rozpowszechnione było frycowe, czyli wykupienie kosiarza. Chłopak, który po raz pierwszy wychodził z kosą na sianokosy lub żniwa, nazywany był frycem lub wilkiem. Dziewczęta wkładały mu na głowę wieńce uplecione z kwiatów i gałęzi, a niekiedy opasywały go całego takim wieńcem. Po skończonym pierwszym dniu pracy ceremionialnie prowadzono wilka do dworu, a potem do karczmy, gdzie musiał wykupić się wódką. Kiedy uznano, że można go przyjąć do gromady, jeden z kosiarzy wykrzykiwał prawa i obowiązki nowo wyzwolonego robotnika (Kukier 1966: 47-48).
Bibliografia
Teresa Karwicka, Kultura ludowa ziemi dobrzyńskiej, Warszawa – Poznań – Toruń 1979.
Władysław Łęga, Ziemia chełmińska, „Prace i Materiały Etnograficzne” XVII, Wrocław 1961.
Kukier Ryszard, Z zagadnień etnografii ziemi dobrzyńskiej, [w:] Z dziejów ziemi dobrzyńskiej. Materiały z sesji popularno-naukowej na 900-lecie istnienia Dobrzynia nad Wisłą, Toruń 1966, s. 40-51 (na prawach rękopisu).
Iwona Święch, Wieś, dom, zagroda, [w:] Kultura ludowa Kujaw i ziemi dobrzyńskiej, Włocławek 1986, s. 41-44.
Jan Święch, Roman Tubaja, Budownictwo, [w:] Kultura ludowa ziemi chełmińskiej. Przewodnik, Toruń 1978, s. 20-32.
Jan Święch, Architektura chłopska ziemi dobrzyńskiej od połowy XVIII wieku do lat czterdziestych XX wieku, Toruń 2002.