Mapa serwisu | Tekst 2

Tekst gwarowy — Bysław 2

Halina Karaś   
Tekst nagrały: Marta Nowakowska, Natalia Rowińska (27.10.2007), przepisała Beata Zaluza. Weryfikacja zapisu, wybór fragmentów i opracowanie – Halina Karaś.

Informator: Włodzimierz Antoni Dębicki ur. w 1953 roku w pobliskim Klonowie (gmina Lubiewo), 9 km od Bysławia; działacz kulturalno-społeczny, magister pedagogiki, oficer pożarnictwa. Wygłaszane teksty mają charakter stylizowanej gawędy.

 
 
 
 
 
 
 

Chodzenie na „pachta”


Informacja: jeśli nie możesz odsłuchać nagrania, skorzystaj ze wsparcia znajdującego się na stronie Adobe)

 
 
Ale ja żem się urodził stąd dziewięć kilometrów. Dziewięć kilometrów to wom powiem, że to to je tak jakby dobrze sześć razy Zdrowaś i durch drap kawałkami pomału jak sie szło na brudki, na, wtedy to sie mówiło potańcówka, no jo żem tak chodził przez bór, bo to trzeba iść przez bór z Klonowa na Bysław i jeszcze na dodatek przez Grobelka, a tam som pomianiste rzeczy, tam straszy, jo jusz nie bende wam tu tera mówił, o tym szybko, durla? To stary zygar teyż w tym domu bije, tak właśnie i powiem szczerze, że no tak mie sie tu widziało, że żem tak został i już z Zosio
żyjem sobie, że jesteśmy babcio i dziadkiem.
Ale powiem wam, jak żem był małym
szurym, takim
knapym, no tedy już coraz bardziej
lontrusym, kałantym troche niewartym jakżem z naszymi kumplami ze wsi w Klónowie chodzili na pachta. Pachta to je taka kradziż, no w zasadzie po łapach by trzeba dostać, albo po
szpytach, jak te szpyty najbardziej niosły koślawe, a nieraz chytre i szybkie, żwawe, na to pachta, więc na pachta żem chodzili do takich zacnych gburów. Jak w dzień żem zbierali kartofle, to żem upatrzyli, że na noc pójdziem, jak już bandzie księżyc chodził po niebie, i se nazbieromy
jabłków, gruszków, czasem śliwków, no zależy co było, i najbardziej żem mieli upatrzony taki ogród u starego Kujawy Józwa.
I najczanściej chodzilim do starego Kujawy. No on miał tam przecudne jabka, były przede wszystkim zajączki, no tera to już tak rzadko uświadczysz tego prawdziwego zająca, ale i te prawdziwe zajączki – jabłuszka. No były złote i szare renety. Było trocha antonówków, ale ja osobiście to najbardziej lubiałem glubki. I to takie lekko z takim
meszkam, a to sie tera ja już wiem, że to sum brzoskwinie, łoj to była no kunsztowna rzecz na owe czasy, jak ktoś miał taka glubka, a to w sumie była brzoskwinia. No więc chodzenie na pachte to jest kradzież, to jest złodziejstwo, ale babcia na przykład mówiła tak: jak się idzie na pachta i sie tylko w kiesiań narwie i sie te jabka albo gruszki, śliwki zje na poczekaniu, to nie je tak znowu dużo, mocno straszna rzecz, wara komuś odstępować, albo nie daj Boże, że mama ma zrobić weki, no tedy to już była kradzież, ale jak knapy przez płot przeleźli, albo stara szpunga gdzieś tam nadciungneli i góro albo dołem wleźli, to... alem… nie było to takie straszne. Myśmy zawsze w nagroda, za kara i sami sie ukaraliśmy, że wzielim stary chlapak, pendzyl i wapnem staremu Kujawie pomalowalim drzewka. I on był zadowolony i my przez to byliśmy zadowoleni. Ale powiem wam szczerze, że jak żem był małym knapym, tym szurym jak ja to mówie, no taki troche
brojas, to już tedy je lontras u nas, to nawet taka krążyła powieść, że te klonowskie knapy, to tak było:
Te lontrusy, kałandy niewarte erbnyli rozwerg do szonungu i za beszong go zbuchtowali. Wtedy tak normalne miejskie ludzie nie bardzo wiedzieli, o co tu chodzi w tym Klonowie, no a my żem tak różnie kombinowali.
 
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »
 
 
 
 

 

 

ISBN: 978-83-62844-10-4 © by Authors. Zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (Program Operacyjny: „Dziedzictwo kulturowe / Kultura ludowa”). Wykonanie: ITKS