Opis dialektów polskich | Dialekt małopolski | Orawa | Gwara regionu (wersja rozszerzona)
 

Gwara regionu

Józef Kąś
Wydział Polonistyki UJ
 
 
Gwara a kultura
Dawne wesele orawskie
 
 Uwaga:
 
Niniejszy tekst jest zmodyfikowaną i skróconą wersją pierwszej części pracy zbiorowej, przygotowanej wspólnie z dr Bożeną Lewandowską z Instytutu Muzykologii UJ, a zatytułowanej Wesele orawskie dawniej i dziś (Lewandowska, Kąś 2010).
Opis gwary orawskiej: wybranych cech fonetycznych, fleksyjnych – zob. wersja skrócona.
 
            Poniższy tekst jest pierwszym z planowanej serii opisów z zakresu tradycyjnej oraz współczesnej orawskiej obrzędowości dorocznej i przygodnej. Wychodzę bowiem z założenia, że opisy typu etnograficznego są istotnym uzupełnieniem tradycyjnego opisu dialektologicznego. Współcześnie, kiedy dialektologa interesują nie tylko poszczególne zjawiska gwarowe i ich rozprzestrzenienie geograficzne, lecz także stopień ich trwałości w poszczególnych grupach pokoleniowych, właśnie poszerzenie opisu językoznawczego o opis etnologiczny może pomóc zrozumieć lepiej tempo przeobrażeń w samym systemie językowym. Przemiany w sferze językowej towarzyszą bowiem przemianom kulturowym.
 
 
Wstęp
 
            Obrzęd weselny jest w życiu dwojga ludzi nader ważnym momentem, kończącym etap życia wolnego i jednocześnie rozpoczynającym etap dorosłości. Wydawać by się mogło, że to wydarzenie istotne jest tylko dla pary nowożeńców. Tak bywa nieraz współcześnie, natomiast w tradycyjnej społeczności wiejskiej obrzęd weselny był wydarzeniem prawdziwie społecznym, w którym nie tylko uczestniczyła licznie cała rodzina spokrewniona od kilku pokoleń, ale też wydarzenie to mocno przeżywała. Rzecz dotyczyła bowiem nie tylko młodych, ale właśnie całych dwóch rodów, a nawet osób nie związanych pokrewieństwem. Nowa rodzina miała przecież scementować dwa rody, zaś dla lokalnej społeczności nie było obojętne, jakimi gospodarzami będą nowożeńcy. Istotne było, czy w lokalną społeczność wniosą oni zgodę sąsiedzką, czy kłótnie.
            Niniejsza praca jest zapisem obrzędowości i obyczajowości związanej z przebiegiem wesela tradycyjnego. Przez wesele tradycyjne rozumiem tu praktykę obrzędową właściwą głównie dla pierwszej połowy XX wieku, pamiętaną jeszcze przez najstarszych Orawian. W pracy znajdują się zatem informacje opublikowane w przygodnych tekstach, głównie autorstwa Mieczysława Karasia i Alfreda Zaręby (Karaś, Zaręba 1964), ks. F. Machaya (Machay 1919/1920), F. Kotta (1986), jak też informacje uzyskane w trakcie wywiadów dialektologicznych. Część z tych informacji zawarto w Słowniku gwary orawskiej (Kąś 2003), zwłaszcza w przygotowanym do druku II jego wydaniu.
W pracy wykorzystano przede wszystkim materiały zebrane w czasie licznych badań terenowych na Orawie, jak też materiały z archiwum rodzinnego autora (wykorzystano tu 2 zeszyty z przyśpiewkami weselnymi, zanotowanymi przed ok. 50 laty) oraz niektóre dane z prac licencjackich i magisterskich, napisach przez autochtonów pod kierunkiem autora opracowania.
            Niniejszy opis tradycyjnego wesela orawskiego świadomie został ograniczony do dokumentowania wesela orawskiego i pominięto wszelkie porównania z podobną problematyką z innych regionów. Tego typu opracowanie może powstać w przyszłości.
            W zapisie tekstów piosenek, jak też pojedynczych wyrazów gwarowych w tekście opracowania wykorzystano zasady ortografii gwarowej, opracowane na potrzeby wspomnianego Słownika gwary orawskiej. Różnią się one sposobem oznaczania np. samogłosek pochylonych od stosowanego w niniejszym kompendium internetowym. Znakiem á oznacza się tzw. a pochylone, zbliżone w wymowie do samogłoski o, ale nie tożsamej z nią (w innych tekstach w kompendium ao), a poza tym nigdy nie labializowane. Znakiem ó oznacza się tzw. o pochylone, tzn. dźwięk pośredni między o i u (w kompendium ou). W przytaczanych cytatach z materiałów własnych, jak też z tekstów opublikowanych przez innych autorów zrezygnowano z zapisów ściśle fonetycznych na rzecz zapisów uproszczonych, oddających systemowe właściwości gwary, ale pozwalających uniknąć nieistotnych szczegółów.
 
Poznawanie się młodych
 
            Okazją do poznawania się młodych były dawniej przede wszystkim niektóre prace zbiorowe, w których oprócz osób dorosłych uczestniczyli też młodzi. Do takich prac zaliczyć można np. te związane z obróbką lnu. Były to np. rafacki, czyli zbiorowe odzieranie lnu z główek, tłukarki, tzn. zbiorowe tłuczenie łodyg lnu. Rafanie główek lnu polegało na przeciąganiu całych łodyg przez stalowy grzebień, na którym główki były odzierane. Pracę tę wykonywali parobcy, a panny chętnie podawały im porcje lnu. W naturalny sposób tworzyły się przy tym pary. Podobnie rzecz wyglądała przy tłuczeniu lnu. Tłukarki były pracą ciężką, wymagającą siły, do której w sam raz nadawali się kawalerowie. Panny z kolei odbierały od nich otłuczone porcje lnu i starannie je układały, by nie uległy zmierzwieniu. Prace takie trwały całymi wieczorami. Gromadzenie się młodych w trakcie takich prac nie wynikało oczywiście tylko z chęci spędzenia czasu w towarzystwie osób płci przeciwnej. Te i inne prace zbiorowe wynikały z potrzeby wzajemnej pomocy sąsiedzkiej. Mieszkańcy wsi byli dawniej w znacznie większym stopniu uzależnieni od innych członków społeczności (nie tylko zresztą sąsiadów) niż w czasach współczesnych. Prace zbiorowe przynosiły wszystkim nie tylko pożytek (sprawne wykonanie czynności w krótszym czasie), ale też dawały przyjemność. Nie dziwi zatem fakt, że nikt z młodych nie narzekał na ciężką pracę, a wszystkich jednoczyła wesołość, żarty, śpiew, możliwość poflirtowania itd. Toteż nic dziwnego, że kobieta z Zubrzycy Górnej tak wspomina tamte czasy: Piyrwi młodziyż sie choćka poznawała, to na rafáckak, to zaś sie zbiyrali na tłukarkak, a kie sie mieli ku sobie, to sie pote i ozyniyli.
Zbiorowym zajęciem, w którym szczególnie chętnie brali udział młodzi, były skubarki (nazywane inaczej párackami, pruckami, pruwakami), tzn. zbiorowe darcie pierza. Poza użytkowym charakterem tej pracy, było to bodaj najbardziej rozrywkowe zajęcie z udziałem dziywek i parobków. Dziywki skubały pierze do godziny dziesiątej lub jedenastej, a w tym czasie parobcy stroili sobie żarty z dziywek, np. wpuszczali wróble do pierzy, popisywali się śtukami, tzn. demonstrowali swoją sprawność fizyczną, starając się zaimponować pannom. Przynosili też instrumenty muzyczne, zwykle guzikówkę i rozpoczynała się zabawa taneczna. Cały ten harmider przysparzał gospodyni kłopotów, ale był on wpisany w skubarki. Warto tu zaznaczyć, że owe zabawy taneczne, podobnie jak i inne naprędce organizowane potańcówki, obywały się zazwyczaj bez alkoholu, ponieważ kawalerów nie było stać na wódkę. Odprowadzanie panien do domu po skubarkach było oczywiście okazją do bardziej osobistych rozmów między młodymi.
Kojarzenie małżeństw odbywało się na ogół w obrębie jednej wsi. W Piekielniku znane było powiedzenie: Bodaj by cie psi zjedli w swojyj wsi. Wydawałoby się, że to sprawa honoru, gdy w gruncie rzeczy szło bardziej o względy pragmatyczne. Żonę można przewieźć z innej wsi do siebie, lecz pola nie. Duże odległości między wsiami były znaczącą niedogodnością, przed którą rodzice przestrzegali młodych.
W tym miejscu należy wspomnieć o życiu intymnym dwojga młodych osób. To kwestia nader istotna, bo pełna sprzeczności. Z jednej strony istnieje przekonanie, że rodzice, a i sami młodzi starali się zachować niewinność aż do ślubu, a z drugiej – w tekstach gwarowych z Orawy sporo jest informacji o tym, że rodzice zezwalali, by panny spały w miejscu nieco odosobnionym, sprzyjającym odwiedzinom kawalerów. Była to np. bezsiyńizba, tj. izba mieszkalna, wykorzystywana tylko latem (bo nie ogrzewana) po drugiej stronie sieni. Do takiej izby łatwo było wejść oknem, a i też wyskoczyć przez nie w razie nagłej potrzeby. Panny sypiały też chętnie na sianie w stodole, przyciągając tym kawalerów. Butelka wódki uprzyjemniała noc, a przy tym niejeden baciar zmácáł palce w świyntelnicce. Skutkowało to ożenkiem z przymusu albo wychowywaniem przez pannę bynsia, tj. nieślubnego dziecka. Wspomina mężczyzna z Piekielnika: Já bácym, bo tam choćkie chłopcyska, e, to tam dobrze iś, bo tam dziywki spio w bezsiyńizbie. Panna z dzieckiem była hańbą dla rodziny. Nie mogła też liczyć na wyjście za mąż za kawalera z własnej wsi. Bynsia czekał okrutny los dziecka wytykanego palcem, wystawionego na pośmiewisko.
 
Podłazy
 
Kiedy znajomość młodych stawała się głębsza, gdy darzyli się oboje sympatią i zaczynali planować wspólne życie, chłopak korzystał z okazji, by złożyć w domu wybranki pierwszą oficjalną wizytę. Taką okazją były podłazy. Była to wizyta kawalera w domu panny (w zależności od lokalnego zwyczaju – po wieczerzy wigilijnej, po pasterce lub w dzień Św. Szczepana), będąca oficjalnym znakiem małżeńskich zamiarów kawalera. Odwiedziny te były uzgodnione wcześniej przez młodych i oboje się do nich starannie przygotowywali. Panna informowała o niej rodziców, więc jeśli patrzyli oni przychylnym okiem na kawalera, przygotowywano poczęstunek, w tym też mięso, co było znakiem wystawności. Podłaźnik (bo tak nazywano kawalera przychodzącego na podłazy) przynosił z kolei pół litra wódki, nierzadko i litr, bo tego wymagało honorowe zachowanie się. W trakcie spotkania dziywka wręczała parobkowi białe, płócienne onuce, które były swoistym symbolem zgody na wyjście za mąż. Omawiano też wstępnie termin ślubu, przyszły posag itp. Wszystko to odbywało się jeszcze bez udziału rodziców kawalera. Właściwa rozmowa dotycząca spraw majątkowych miała miejsce już podczas srynkowin, w obecności obu rodzin. Współcześnie taka formuła podłazów jest zjawiskiem zanikającym. A oto relacje informatorów o podłazach:
 
Kawaler we Wilijo seł, nazywali podłazy, do tej dziywki, có sie kciáł ś niom zynić (Jabłonka).
 
Wiync to jes tak. Jak sie idzie na Wilijo do kościoła, to na pastyrke nazywajo, noji kie juz má chłopiec jako upatrzono dziywcyncisko, takie co sie má, myśli sie ś niom zynić, no to wtedy, kiej przido z kościoła, no to juz jes koło piyrse godziny po północy, no to biere liter gorzáłki, na, jak je ta, wiycie, honorowy, bogaty, to biere i dwa, noji idzie do te dziywki. A ta dziywka, no ta óna juz wiy, kie juz má takiygo narzeconego, no to sie ta juz ryktuje. No, to ta óna napiece, nasmazy, tam i kura jes nawet, chociáz rzádkiym okazym, ale jes na takie urocystość. Noji tak zájdzie po północy. Noji tak se siedzo, ozprawiajo i o tym, i o tamtym, pijo te gorzáłke, gosco sie. Na, óna mu ta, wiycie, daje w prezyncie takie unycki sie nazywajo, to do butów, a to ta nie som wełniane, i niby to takie zaryncyny urzondzajo. Na, to nie som zaryncymy, to, to takie, wiycie, no takie zwycajowe. Tam rózne rzecy sie omáwiá na tyk, na tyk podłazak (Lipnica Mała), za: Karaś, Zaręba 1964: 59.
 
Óni sie juz tak obeznajmio. Ale ón tam jesce nie śmiy iś do tyk ojców jyj. Dopiyro piyrsy ráz takom má okazyjo, kiedy to juz na, we Wilijo, po wiecerzi, to sie nazywá „na podłazy”. Wtedy tam weźnie półlitre, a jak tam jes jaki bogatsy, weźnie se i litre pod pazuche (Podwilk), za: jw.: 124.
 
Dziewosłymby
 
            W opinii większości starszych Orawian małżeństwa kojarzone były zazwyczaj z rozsądku, nie z miłości. To oczywiście nie do końca prawdziwe uogólnienie, niemniej jednak wynikające z obserwacji przypadków takiego właśnie początku wielu małżeństw. Utrwalone w zbiorowej pamięci powiedzenie licyły ino hektary ma swoje oparcie w praktyce społecznej. Nierzadkie były bowiem przypadki, że parobkowi, często podstarzałemu,
 
 
raty
sie było zynić, bo to rodzice byli już na przykład w podeszłym wieku, a to znów wdowiec nie radził sobie z gospodarstwem i w takich sytuacjach wyraźnie brakowało w domu sprawnych, młodych rąk kobiecych. Rozsądek nakazywał ożenek. Do tego trzeba też dodać ambicje rodziców młodych, którzy chcieli powiększyć majątek rodzinny, a z praktycznych względów najlepiej było łączyć majątki, które przedzielała tylko miedza. W takich sytuacjach małżeństwa kojarzone bywały przez dziewosłymbów, nazywanych inaczej dziewosłymbnikami, choć w tej roli najczęściej występowały kobiety. Zainteresowany małżeństwem parobek wysyłał w swoim imieniu swatkę, która, zachwalając zalety kawalera, jego pracowitość, spokojny charakter, przedstawiając jego majątek itp., nakłaniała rodziców panny do oddania jej chłopakowi. Przynosiła też od kawalera wódkę. Najistotniejsza była w tej sytuacji zgoda rodziców panny, choć grzecznościowo swatka pytała też niekiedy o zdanie panny. Niejednokrotnie jej opinia nie liczyła się wcale. Bywało tak w sytuacji, kiedy w domu było jeszcze kilka córek na wydaniu, a panna nie była zbyt urodziwa, czy też wówczas, gdy starający się o rękę dziewczyny był znacznie bogatszy.
Swatka dziewosłymbiła, a jej pośrednictwo ze złożeniem propozycji małżeństwa i wstępnym omówieniem spraw majątkowych to właśnie dziewosłymby. Mówią o nich Orawianie:
 
Dziewosłymbiyli, na dziewosłymby chodziyli. To chodziyły takie kobiyty, sła taká stará i ta by pasowała, i pudzies za niego? Bo ón má pola duzo (...)Jak odpowiedziała, no to łopata (Jabłonka); Juz sie mu raty zynić. Tak nápiyrwi pośle, opatrzi se kogo, cy tam kómarata dobrego, cy tam jakosik, jakiegosik spólnika abo spólnice, noji powiy, ze „a moze byś mi ty tak obeseł tamok, a pogádáł, no tak a tak”. To sie nazywá takie dziewosłymby, ón nápiyrwi zadziewosłymbi (Karaś, Zaręba 1964: 124).
 
Dziewczyna na znak zgody na małżeństwo wręczała swatce chustkę, którą ta przekazywała następnie kawalerowi. W przypadku stanowczej odmowy dziewczyna posyłała łopatę. Pierwotnie była to rzeczywiście łopata do wsadzania chleba do pieca, jednak najstarsi informatorzy twierdzą, że z dosłownego gestu pozostało jedynie powiedzenie oznaczające odmowę. Zdarzało się też, choć rzadziej, że z inicjatywą zawarcia związku występowała panna, a wtedy na znak odmowy kawaler posyłał ciosk (tak w Jabłonce):
 
No, ale kie prziseł drugi i wiys có, na, ty sie póno wydajes, niy? Hej, no iści.Ej, wiys có, nie chodź, já cie weznym.No to kiedy przisło, trza było odmówić, no to odmówiół, noji za tego nie pude, ba za tego pude. No tak było, no to pote có, przepadła smatka, bo ci je juz nie wróciół, a trza było mu zapłacić gorzáłke, có przinós, có sie wypiyło, to sie nazywała łopata i trza było posłać te łopate do niego, ze nie pude za cie. Drugi to syćko popłaciół, nie tak darmo, bo tak darmo no to byś ta wykicháł sie (Jabłonka).
 
Trudniące się swataniem kobiety były potrzebne, ale nie były we wsi lubiane, gdyż niejednokrotnie rozbijały uzgodnione przez kogoś innego związki, rozpowiadając przy tym fałszywe opinie o chłopaku lub dziewczynie.
Dziewosłymby znane są też powszechnie jako námowiny. Niejednokrotnie dziewosłymby bywały też łączone z właściwymi już srynkowinami. O charakterze námowin mówią poniższe wypowiedzi:
 
No to, na te námowiny jak prziśli namáwiać, no to je nie kcieli dać, nie kciała iś. Óna by była sła, ale jej ojcowie nie kcieli dać, ze to chudobny, ze to taki, ze to piják, niy, no to pote ci juz zapłaciyli, có zaśli z tom wódkom (Chyżne).
 
Teráz zrobimy we cwártek te námowiny. No to dobrze, w piontek trzeba iś do zápisu. Noj pozganiali sie, przised z ojcym albo ze swagrym, noj pozganiali sie, zjeś sie uryktowało, gorzáłki sie uryktowało. Gościmy sie, no tak, no zapytuje sie ociec: no cóz dajecie ty dziywce? Kaindzie som i dudki,
 
 
sóstki
, u nás sóstki. No to dám dziywce na śtyry sóstki pola. No znowu ci sie zapytujom mnie, no wiyncy, cóz ji dácie, no krowe. No, tyn obsiywek, to grunt sie wypuscá, co jes oracyzna, to trza obsiáć, jes zasiáte, noj poság na wesele. Jako to bedzie? Poság to jes skrzynia, albo sáfa, ubranie. Skrzynie teráz przepadły, to sáfy. Wy co synowi dajecie? No jako, cy pisecie, cy tak dajecie. Jak chcecie, to zapisym. No, pote sie zapytujym: wy co dácie synowi? No, já mám seś morgów, albo seś sóstek, noj krowe, kónia, albo cosi przigazdowáł, no to co bedziemy dawać, kie juz má gotowe, a jak ni má, to wyróźniajom (Bukowina), za: jw.: 17.
 
Nápryndzy śli námáwiać. A juz kie były ty námowiny, to se popiyli fest. A drugi dziyń śli do, po cywilny do notara, dzie był
 
 
notar
, do matryki. A był taki kapelus okrongły. Dostáł tako cyrwóne snurke za kapelus tyn młody pán od tej swojej baby. Na, teráz juz kozdy wiedziáł, ze ón sie zyni. Zaráz po tyk námowinak były ogłoski na farze, w kościele. Jaze do sobasu tak nosiół. A potym przed tyźniym to dwók druzbów mieli. Po całyj dziedzinie śli
 
 
pytać
na to wesele. Kie prziśli do chałupy, to prziśli śpiywajyncy do izby. A i gorzáłki mieli kozdy po litrze. A kozdymu dali popić, kiela chciáł (Mutne), za: Karaś 165: 27.
 
Kiedysi robiyli wielkie ceremónije. Jak były námowiny, tak prziśli pytać te dziywuche. Tak posłali jednego z rodziny ze smatkom. A jak prziśli tam, jak te smatke przijyna, to to było iste. Śli pote na zápis na fare (Nowoć), za: jw. 31.
 
Potym prziseł namáwiać z dwiyma chłopami. Donieśli gorzáłki, prziśli juz do nik, jako do tej dziywki. Noji potym juz powołali spólników, powołali tak jako na gościne, na námowiny i pili te gorzáłke, có donieśli ci dwa chłopi aji tyn młody pán (Wesołe), za: Zaręba 1968: 261.
 
Srynkowiny (zrynkowiny)
 
W materiale gwarowym tak oto wspominane są srynkowiny:
No to ty srynkowiny – to prziseł młody ze świadkiym jakiymsik, ojciec, matka i świadek, musiáł być świadek (Zubrzyca Górna); Srynkowiny robili u bogatsyk. No to na stół dawali moskál i wymiyniali se w smateckak piniondze. I wtedy podali se rynce na tym moskálu. I któ kogo kupiół a nie wiedzieli, kielo tyk pieniyndzy jaz do weselá. Wypádało, zeby ón óne kupiół (Jabłonka); Przi srynkowinak to i gościna. Na środku stołu dali okrongły chlyb, młodzi zaś posiedli na rogak. Młodá dawała piniondze młodymu, a młody młodyj i ktory dáł wiyncy, to tyn tego pote słucháł. No dy ta jesce ojcowie pobłogosławiyli młodyk na tym chlebie, na pote juz gościna, ogłoski i wesele (Jabłonka); Jak panna prziobiecała, ze pudzie, to na znak dawała chustke młodymu, smatke. Pote zrobiyli srynkowiny i pośli do zápisu (Jabłonka); Nájpiyrw srynkowiny. Przichodzo i na srynkowiny, pozganiajo, i młodyk panów na środek usadzo. Dajo na stół chlyb i młodzi pani rynce połozo na tyn chlyb i tak ich błogosławio ojcowie. Noji pijo (Orawka), za: Karaś, Zaręba 1964: 78; No to, jak sie zgodzo, no to zaś so pote ty srynkowiny. No, to na ty srynkowiny sie idzie. No, to tam jakási rodzina swagra, jak tam má, lebo tam rodzine sie wołá na ty srynkowiny. I to sie náwiyncyj ty srynkowiny w sobote, tak som wiecór tu u nás. No to pojedzo, popijo i pote młodzi ido ze świadkami na fare ku ksiyndzu (Orawka), za: jw.: 82; U nás to taki kóniecnie nie było, ale sie, náwiyncy sie to umawiało przi srynkowinak. To przi srynkowinak było obmówione. A jak sie zynili tak, co sie jedyn drugiymu widziáł, co tam nie było, to sie nie umáwiali, wcale sie o tym nie umáwiali, có bedzies miała albo có ci tam tobie dadzo i kielo ty bedzies miáł, ba zyniyli sie, to sie nazywałozyniyli sie z miyłości (Podwilk), za: jw. 125; Mnie takik srynkowin nie wyprawiali. Ale tak to bácym, co to tak gádali. I pote, pote óna te smatecke mu dała, ale do te smatecki to tak było. I ón tyz smatecke dá, a ón zwykło smatecke dáł, a óna juz te wysywano, piykno i zawionzała do nie, a ón tyz zawionzáł do ty smatecki piniondze (Podwilk), za: jw.: 124.
 
Srynkowiny to oficjalne spotkanie kandydatów do małżeństwa i ich rodziców (rzadziej kogoś starszego z rodziny, zastępującego nieżyjących rodziców), w czasie którego omawiano szczegółowo warunki materialne przyszłego związku, ustalano miejsce i czas wesela, zobowiązania stron itp. Ze względu na oficjalny charakter srynkowin można je porównać ze współczesnymi zaręczynami, odbywającymi się w obecności rodziców obojga młodych. Ze względu jednak na sam ich przebieg, udział młodych i rodziców oraz specyficzne gesty różnice są znaczące.
Jeśli chłopakowi towarzyszył nie ojciec, lecz ktoś z jego rodziny (osoba znana i szanowana), samo spotkanie rozpoczynało się w sposób niezobowiązujący, rozmową o aktualnych pracach w gospodarstwie, o aktualnych wydarzeniach itp. Czasem – żartobliwie – rozmowa zaczynała się od chęci kupienia cieliczki, którą ponoć gospodarze mają do sprzedania. Wszyscy zainteresowani wiedzieli jednak, jaki jest właściwy cel wizyty i rychło przechodzono do zasadniczego tematu. Składający wizytę wyciągał wódkę i wznosił toast do dziewczyny. Jeśli ta nie odmówiła, to oznaczało, że wyraża zgodę na poślubienie kawalera. Następnie zasadniczą rozmowę prowadzili już rodzice. Omawiano termin ślubu, miejsce zamieszkania młodych po ślubie, ale przede wszystkim kwestie majątkowe. Niejednokrotnie była to dyskusja twarda, a nawet ostra. Wiele zależało bowiem od uczucia, jakim darzyli się młodzi oraz od akceptacji obojga rodziców. Jeśli przyszłe małżeństwo było traktowane jako brutalna transakcja handlowa, to negocjacje były naprawdę ostre i nieprzyjemne. Wyszczególniano wszelkie formy pomocy młodym i darowizny dla nich. Jedna strona na drugiej wymuszała przekazanie na rzecz młodych przykładowo a to cielnej krowy, a to wozu i innych sprzętów, a to materiału na budowę nowego domu itp. No i najistotniejsze – pole. Uzgadniano ile, które konkretnie pola, czy już obsiane, czy też dopiero po zbiorach. Atmosferę ustalania przekazywanych młodym dóbr ilustruje poniższy tekst:
 
Goscymy sie, no tak, no zapytuje sie ociec: no cóz dajecie tyj dziywce? Kaindzie som i dudki, sóstki, u nás sóstki. No to dám dziywce na śtyry sóstki pola. No znowu ci sie zapytujom mnie, no wiyncy, cóz ji dácie, no krowe. No, tyn obsiywek, to grónt sie wypuscá, có jes oracyzna, to trza obsiáć, jes zasiáte, noji poság na wesele. Jako to bedzie? Poság to jes skrzinia, albo sáfa, ubranie. Skrzinie teráz przepadły, to sáfy. Wy có synowi dajecie? No jako, cy pisecie, cy tak dajecie. Jak kcecie, to zapisymy. No, pote sie zapytujymy: wy có dácie synowi? No, já mám seś morgów, albo seś sóstek, noji krowe, kónia, albo cosik przigazdowáł, no to bedymy dawać, kie juz má gotowe, a jak niy má, to wyróźniajom (Bukowina), za: Karaś, Zaręba 1964: 17.
 
Owe „hektary” były tak istotne, że w niektórych przypadkach były warunkiem małżeństwa. Najpierw zapis notarialny, a dopiero potem wizyta u księdza i zapowiedzi przedślubne. Kwestię tę tak przedstawia ks. F. Machay (1919/1920: 27), pochodzący z Jabłonki:
 
Lecykiedy całe targowanie a wadzynie na zrynkowinak: targujo sie jak o skórke z cielyncia. Náwiynksá biyda z „podpisami”. Wiele razy sie oztrzepie na zrynkowinak syćko, jak sie powadzo (Jabłonka).
 
W zbiorze tekstów A. Zaręby (1968: 273) znajdujemy opowieść o drastycznym przypadku rezygnacji z małżeństwa z powodów majątkowych:
 
Já na weselak gráł takik piynćsto razy. A co na nik było, no alek takik zazytków nie zaznáł jako moja cieściná. Ta sie wydawała, a kie prziśli po nie, juz jako na swadźbe, tak kie prziseł młody pán, tyn jej, có miáł być, hej, tak wtedy sie wzion pytać, ze kiela ji dá jej ociec gróntu, majontku. Kielo mu idzie podpisać gróntu, kie mu te dziywke weźnie. A to juz było po ogłoskak, po sytkim, jacy ślub wzionć. Ón sie nagniywáł, ze ón dziywke nie daje na to, aby była u niego otrokiym (‘niewolnikiem’), ze kie má je rád, niek sie je weźnie, a ón wiy, có mu má dać, có ji patrzi, nie zeby go na podpis bráł. Tak ón je niecháł. Ta swadźba stała potym, ón wyseł nazád, ón se je nie wzion, kie mu nie podpisali majontku. Tak jedyn druzba, có był, bo óna płakała straśnie, ze je juz nie wzion i powiadáł: „nie płac dziywce, já, já cie wezne”. A skutecnie było zaráz za miesionc wesele, a wzion je tyn druzba, có ji druzbowáł, na tym weselu. A to była moja cieściná, miała dwadcać dzieci. A ś nij já wzion dziewiytnásto, przedpoślednio. A to je cystá práwda, na to sie podpise aji krwiom (Rabczyce).
 
Na zakończenie negocjacji należało jeszcze omówić sprawy związane z organizacją wesela i podziałem. Wesel nie urządzano w poście oraz w adwencie, a więc w okresach, w których Kościół nakazuje powstrzymanie się od hucznych zabaw. Niewłaściwym terminem był też maj, ponieważ zasiane zboże kiełkuje w tym czasie, więc nie należało wówczas tańczyć ani grać, gdyż wierzono, że muzyka przeszkadzałaby we wzroście roślin. Niestosownym miesiącem był też listopad – miesiąc czczenia zmarłych. Lato również nie było odpowiednią porą, a to ze względu na nawał prac rolnych, uniemożliwiających właściwą organizację wesela. Najstosowniejszą porą był okres karnawału, znany na Orawie jako niesopóst, niesopusty, niesopósty, miysopusty, miesopust. Jeśli idzie o dzień tygodnia, w którym organizowano wesele, to praktyka była różna w konkretnych wsiach. W Jabłonce i Chyżnem był to poniedziałek, wtorek i cwártek, a w sobote to wdy gádali, ze to Zydzi majo w sobote, no a teráz sytko má w sobote. Nájwiyncy to w zimie sie zyniyli, w niesopusty. Na sánkak my wtedy jeździyli (Jabłonka). A jak niy, to w jesiyni, ale wtedy kie było nájmni roboty. Nie było zbiyrek, nie było sianokosów, kopacek, ba juz tak w październiku, w listopadzie zaś niy (Chyżne)..W Lipnicy Wielkiej natomiast wesela wdy były w sobote, w innym dniu niy, ino w sobote, a w niedziele poprawiny (Lipnica Wielka).
Uroczystym zakończeniem srynkowin był symboliczny gest łączenia przez młodych rąk na bochenku chleba, czemu towarzyszyło błogosławieństwo rodziców; w tajemnicy przed sobą młodzi zawiązywali do chusteczki pieniądze, których ilość była ujawniana dopiero po ślubie w czasie wesela, a kto miał więcej, temu wróżono dominującą pozycję w związku. W Jabłonce praktyka w tym względzie była nieco inna. Po dziewosłymbach lub po srynkowinach dziewczyna wyznaczała dzień, w którym parobek wraz z najbliższą rodziną szedł po południu do jej domu. Parobek dostawał chusteczkę od ojca, do której matka zawiązała uprzednio stosowną ilość pieniędzy, aby miał za co dziywke kupić. Taką samą chusteczkę miała też dziewczyna. Kie popili, młody pán pytáł o znak i młoducha doniesła smatke, a ociec ji dáł dziesiynć korun, włozyli do smatki i zabalili, i dali młodymu panowi, i juz miáł te swojo młoduche, juz miáł tyn znak, hej (Wesołe, za: Zaręba 1968: 261). W Podwilku chusteczki rozwiązywano po ślubie, natomiast w Jabłonce zaraz po powrocie modych z zápisu. Ledwo bez próg przyjdo, ozwionzujo smatecki, a rachujo, któ zawionzáł wiyncy: któ drugiego kupiył. Na parobka hańba, jak sie dziywce sprzedáł. Stare baby tak gwarzom, ze ta niedobrze zaráz do smatecek zaglondać, bo sie wesele oztrzepie, ale darmo, bo ta nik nie wytrzimá od ciekawości (Bukowina). U bogatszych gospodarzy z okazji srynkowin organizowano zabawę taneczną trwającą do rana. Finał srynkowin bywał jednak niepewny, toteż same przygotowania do nich odbywały się w wielkiej tajemnicy przed sąsiadami, by zaoszczędzić sobie wstydu w wypadku niepowodzenia.
Zwyczaj kładzenia przez młodych rąk na bochenku chleba i błogosławienia ich przez obojga rodziców żywy jest nadal w Jabłonce. Istnieje nawet orawskie wyjaśnienie jego pochodzenia:
 
Ónego casu był w całym kraju wielki głód, ludzie marli straśnie, a wiycie jak kaindzie był głód, to tu musiáł być strasny, tak ze juz całá Orawa wymarła i prawie wtedy św. Pieter seł z Podzámku Orawskiego do Krakowa, noji seł. Idzie przez Orawe i dziwi sie, ze nika zywej dusy niy ma, syćko pomarte. Idzie koło jedne izby i słysy, ze cosik durcy. Wláz do izby i patrzi, a tu zyje jesce dwók ludzi, mynco sie z głodu. Chyciył sie św. Pieter za głowe. Prze Pana Jana, padá, ludzie, ratujcie sie, bo jesce wy dwa zyjecie na całyj Orawie. Có sie stanie z Orawom, kiedy tu nie bedzie ludzkiej nogi. – No to có mámy robić? – Pieter sie namyśláł. Mój majster nakármiół piyńć tysiyncy ludzi, a já niy mogym ani dwók. Otworzył swoje kapse, a miáł tam odróbke chleba, połozył na stół, wzion sie modlić, potym kazáł połozyć rynce na tyn chlyb i pobłogosławiół im, a zaráz taki wielgi chlyb urós. Niy bójcie sie, nie bedziecie głodni, kiedy do syćkiego bedziecie zgodnie rynce kłaś, to chleba wám nigdy chybieć nie bedzie. Jydzcie i mnózcie sie i napełniájcie ziym orawsko. Na mojo pamiontke tak cyńcie przy kozdym zamiyrzyniu rodziny (Kott 1986: 126-127).
 
Na Orawie słowackiej (brak potwierdzenia po stronie polskiej) praktykowany był zwyczaj obdarowywania narzeczonego przez pannę czerwoną wstążką, którą to wstążkę kawaler upinał na boku kapelusza i nosił ją aż do ślubu:
 
Dostáł tako cyrwóne snurke za kapelus tyn młody pán od tej swojej baby. Na, teráz juz kozdy wiedziáł, ze ón sie zyni. Zaráz po tyk námówinak były ogłoski na farze, w kościele. Jaze do sobasu tak nosiół (Mutne, za: Karaś 1965: 27).
 
Po srynkowinach młodzi udawali się wraz z ojcami i świadkami na plebanię do zápisu. Następnie przez trzy niedziele ogłaszane były (nie jak współcześnie – umieszczane na parafialnej tablicy ogłoszeń) ogłoski, tj. zapowiedzi przedślubne. Mówiło się, że Jasiek, Maryśka spadli z kázanice. Przez owe trzy niedziele młodzi nie szli do swojego kościoła parafialnego, lecz do sąsiedniej wsi, by nie być obiektem żartów, uszczypliwych komentarzy itp.
 
Śli do zápisu na fare, bo ksiondz nie zapisáł bez świadków. Przewáźnie krzesnoojców sie pytało, albo nájblizso rodzine, stryka, albo ujka, ale nie młodyk, ba starsyk. Śli do ksiyndza, noji ksiondz zapisywáł, noji pote cytáł w kościele, na ambonie, bez trzi niedziele. To sie gádało, ze spadli z ambony. No to ta u nás jes taki zwycáj, ze na piyrso ogłoske, no to ci młodzi ido na drugo dziedzine, to nie kco słyseć, jak to sie gádá, ze ta spád z kázanice, na juz drugo, trzecio to juz ido do kościoła i słuchajo, jak ksiondz wołá (Chyżne).
 
Przed ślubem młodzi chodzili też do księdza do páciyrzi. Należało bowiem zdać egzamin ze znajomości podstawowych zasad religii, znajomości codziennego pacierza itp. Ksiondz kázáł prziś do páciyrzi, to sie ta niejedyn i báł, bo trza było iś nieráz i páre razy, a tu dziywka słuchá!(Piekielnik).
W Lipnicy Wielkiej odnotowano nieznaną gdzie indziej na Orawie informację o specyficznym świadectwie moralności, wydawanym przez lokalną babicę, tj. wiejską akuszerkę. Kobieta taka sprawdzała dziewictwo przyszłej panny młodej i o wynikach badań informowała księdza. W przypadku utraty dziewictwa przed ślubem konsekwencje dla dziewczyny były bardzo drastyczne: nie miała prawa iść do ślubu w wianku, a ponadto traciła przywilej uroczystego wprowadzenia do kościoła w towarzystwie chorągwi:
 
Dać na zapowiedzi to zawse chodziyli w sobote, a juz w niedziele były ogłoski. Wdy w sobote, bo kieś zaseł wceśni, to ci ksiondz pedziáł: przidź na te godzine, cók ci kázáł, noji ogłásáł ty ogłoski przez trzi niedziele. Zapowiedzi były trzi i trzi razy trzeba było iś na nauki do ksiyndza i ón sie pytáł, cy sie wiys modlić. Trzeba było jesce iś do takiej baby i óna cie ta baba spráwdzała, cyś miała có z chłopym, to była akusierka. I ktorá była nietykaná, to ji śtandar dzierzeli, dziywki trzi, tako Matke Bosko śtandar, a ktorá juz była tyknioná, to niy miała śtandaru, ani zapowiedzi nie wychodziyły, boś juz była tyknioná, noji trzeba było iś bez wiánka (Lipnica Wielka).
 
Wesele

a) Przygotowania do wesela
 
Specyfika dawniejszych przygotowań do wesela sprowadza się nie tylko do wykonywania czynności dziś już nie praktykowanych, ale też do uczestnictwa w nich sporej liczby osób, nie tylko członków rodziny. W organizację wesela zaangażowana była nie tylko cała rodzina, ale też wszyscy sąsiedzi. Wszak sło sie na wesele Jaśkowi, Marysi, nie: na wesele czyjeś, ale właśnie komuś. Wynikało to z szacunku dla młodych, zawiązujących nową rodzinę oraz z szacunku dla samego małżeństwa. Warto tu przypomnieć, że podobnie wyrażano się do niedawna o pójściu na czyjś pogrzeb. W bardzo ważnym momencie życia należało być razem z daną osobą, towarzyszyć jej. Takie pojmowanie wesela leżało u podstaw wręczania prezentów i pieniędzy w czasie cepowin.
W tygodniu poprzedzającym wesele należało przygotować dom, napiec ciasta, zrobić wianek młodusze i piórko młodymu panowi. Pieczeniem ciasta kierowała gaździna, będąca od tej pory „szefową kuchni” aż do zakończenia wesela. Sąsiadki przynosiły gospodyni wesela jaja, mak, marmoladę i inne potrzebne surowce. Dziś tego się nie praktykuje, ale zwyczaj pomocy sąsiedzkiej nadal jest praktykowany np. przy okazji przygotowywania przyjęcia po prymicjach księdza pochodzącego z danej miejscowości. Dawniej pieczono przede wszystkim baby, i to prózne, tzn. bez nadzienia. Z czasem pojawiły się kruche ciastka, które były wielką atrakcją zwłaszcza dla dzieci wysiadujących przy drodze podczas przejazdu orszaku weselnego do kościoła. Na każdym wozie kobiety miały w koszykach takie ciastka i rzucały je dzieciom. Trzeba pamiętać, że takich ciastek dzieci nie widziały w domu nawet podczas największych świąt.
Wiánek i piórko przygotowywały kobiety z misternie plecionych drucików i przymocowywały do nich listeczki i płatki kwiatków z parafiny. To typowy wiánek orawski. Parafinę najpierw się gryzło i z tak rozmiękczonej masy formowało się drobne listki i płatki. Takie piórko było robione tylko dla młodego pana, zaś dla drużbów piórka robione były z gałązek mirtu i wstążeczek. W wieczór poprzedzający wesele druhny upinały piórka drużbom (każda swojemu) na lewej klapie marynarki.
 
Wiánek sie robiył z wosku, ze świycek. Robiyło sie go na takiym drócicku, to sie usulało takie fajne kwiátecki w palcak. To sie gryzło te świycke, óna była ciepłá, wyjmało sie je z gymby i usulało sie piykne kwiátecki i selijakie listecki. To bywała przewáźnie taká jedna baba u Kurzáków w Jabłónce i óna to robówała. Noji pote sie jesce miyrty wkładało do tego, jak była panna práwdziwá, a ktorá sie trefiyła, zeby juz tam cosik kiesik, no to juz patrzały baby, niy miała zielonego we wiánku. To juz pote sie trefiyło, ze dziecko było pryndzy niz powinno być. Zeby mieć miyrte, musis być cystá panna (Chyżne).
 
Ozdoby drużbów były różne w poszczególnych wsiach. W Zubrzycy i Lipnicy kapelus kozdy miáł, przi kapelusie takie snurki smaciane, pospuscane, biáłe, rózowe, choćjakie (Lipnica Wielka). W Chyżnem, Jabłonce i Orawce drużbowie mieli upięte u kapeluszy piórka. W Piekielniku również były piórka, ale upięte z kolei u lewej klapy marynarki.
Z domu wynoszono wszelkie niepotrzebne sprzęty (łóża, stołki, skrzynie itp.), robiąc miejsce dla stołów i długich ław dla gości weselnych. Przyjęcie weselne odbywało się bowiem w domu. Dopiero ok. 20-30 lat temu organizację przeniesiono do remiz strażackich, a obecnie do specjalnie urządzonych do tego celu domów weselnych. Drzwi wejściowe ozdabiano gałązkami świerkowymi i wstążeczkami z bibuły. Bramę wjazdową dekorowano dwoma świerczkami i podobnymi wstążeczkami. Tak czyni się zresztą do dziś. Porządkowano i ozdabiano też miejsce zabawy tanecznej – bojsko (zwykle u sąsiada).
            Przed weselem należało też napytać starościny i starostów wesela. Dawniej były to ważne funkcje, nie – jak dziś – honorowe. Byli to zwykle rodzice chrzestni młodych lub inna osoba z rodziny, ciesząca się wielkim szacunkiem. Starościny prowadziły głównie cepowiny, ale pomagały też matce pani młodej lub pana młodego w sprawnej organizacji przyjęcia weselnego. Starostowie zaś sprawowali pieczę nad kumorą, w której zgromadzony był alkohol, doglądali, by nie brakowało na stole napitku, ale też by nikt nie wynosił alkoholu z izby weselnej (sytuacje takie zdarzały się, kiedy wieczorem pod dom weselny przychodzili nie proszeni na wesele kawalerowie). Bardzo ważną osobą była też kuchnistá, tj. kucharka, wynajęta do bezpośredniego kierowania przygotowaniami w kuchni. Przetwory mięsne, podobnie jak wszelkie placki przygotowywano w domu. Należało zatem zadbać, by w trakcie wesela niczego nie zabrakło.
            Dwa tygodnie przed weselem (lub co najmniej tydzień lub po pierwszej ogłosce) młodzi osobiście zapraszali gości na wesele. Zwykle pan młody zapraszał swoją
 
 
strónkę
, zaś pani młoda – swoją. W zależności od zamożności gospodarzy i wystawności przygotowywanego wesela zapraszano bliższą lub też dalszą rodzinę. Do dobrego tonu należało jednak zaprosić całą, liczną rodzinę. Rodzina to wszyscy spokrewnieni, więc nierzadko bywało i tak, że o więzach rodzinnych z niektórymi osobami młodzi dowiadywali się od rodziców dopiero przy omawianiu listy osób, które należało zaprosić. Zapraszano osoby dorosłe, w tym też wszystkich starszych. Grzecznościowo zapraszano też dzieci, ale dzieci na wesele nie miały wstępu. W czasie pytania należało okazać zapraszanym szczególną grzeczność i szacunek, gdyż zdawkowe zapraszanie mogło sprawić, że ktoś poczuł się urażony i na wesele nie przyszedł. Wiele osób dawało sie straśnie pytać.
            Pytanie powtarzali już druzbowie w noc poprzedzającą dzień ślubu. W niektórych wsiach, np. w Zubrzycy, Lipnicy, w Jabłonce, druzbowie ozdabiali kapelusze wstążkami, które następnie wyróżniały ich spośród gości weselnych. Na druzbów wybierano kawalerów ozpráwnych, wygwárnych, tj. wygadanych i energicznych. Niektórzy byli w tym tak dobrzy, że pełnili tę funkcję nawet kilkadziesiąt razy w życiu. Autorowi znany jest przypadek druzby, który drużbował ponad sto razy, niestety sam się nie ożenił. Funkcja druzby i druscki była z jednej strony zaszczytną, ale z drugiej – zobowiązującą. Drużbowanie było bowiem służbą trwającą do zakończenia wesela. Druscki pełniły funkcję współczesnych kelnerek, zaś druzbowie – nukaców, o czym w dalszej części. Drużbowie, wybierając się w nocy na pytanie, zabierali z sobą wódkę dla poczęstunku i specjalne drużbowskie kieluski – małe, z grubego szkła. Szło o to, by kieliszek się nie rozbił, ale też i o to, by wywołać wrażenie, że osoba proszona jest częstowana znaczną ilością wódki. Każdy z budzonych domowników, do których przychodzili druzbowie, był częstowany wódką i usilnie proszony, by z całą rodziną przyszedł na wesele. W dawnych latach, tj. na przełomie XIX i XX wieku druzbowie wygłaszali przy tej okazji specjalne oracje mające uhonorować w sposób szczególny zapraszanych. O zapraszaniu gości na wesele i oracjach druzbów tak pisze ks. F. Machay z Jabłonki:
 
Na wesele nápiyrwi sami „młodzi” powołujo rodzine i znajomyk. I młodá pani i młody pán nazganiajo druscek – kielo jacy mozo. Druscki młodej pani ido bez smatki, druscki młodego pana znów w smatkak do kościoła. Druzbów má i młody pán, i młodá pani dwók, ktorzi w dziyń przed weselym ido śpiywajyncy po wsi, a zaprosajo tyk, u ktoryk juz byli oboje młodzi. Ci druzbowie majo biáło, haklowaniym obsyto smatke, prziwionzano u prucnika, a kie gdzie zájdo, to prawo rynke do tej smatki owino a tak je podadzo kazdymu, kogo w izbie zastano. Na wesele zaprosujo nastympujonco: „Ni mámy sie casu długo bawić, musymy swój cas odprawić. Sławni opaterni przijaciele, mámy poselstwo od P. Boga miełego, od Panów Ojców i młodyk Panów. Sami dobrze wiycie, kie sie cłowiek narodzi, to ni moze być bez ludzi. Tak tyz i ty dwie osoby wstympujo do stanu małzyńskiego, do sakramyntu świyntego. My by tyz radzi tyn przenájświyntsy Sakramynt prziozdobić ludziami, jako Pániezus prziozdobiół niebo gwiázdami, góry cetynom, ziym kwiátkami, a wode rybami. Kiedy Pániezus zrobiół niejaki bankiet, alebo wesele w Kanie Galilejskiyj, dáł se zaprosić swojik słuzebników, ktorzi sie wygwárzali, ze tam zádnej potrzeby ni mieli. My wás prosymy, zebyście nie byli od nás odporni, a ku nám przitulni; jako wiymy, tak pytámy: po prostu, podla nasego wzrostu. Nie ucylimy sie w skole, ale cepami w stodole. Prziniyście miece grochu a miece kase, a niek przido i syćkie dzieci wase. Zaprzijcie dóm kołym, a przidźcie z całym dworym”. Jak dziywka w dómie, to je pytajo za druscke. Cynsto kazdá taká druscka dá pióro druzbie i prziprawi mu go na kapelus, tak ze druzbowie cały kapelus majo piórami przikryty (Jabłonka, za: Machay 1919/1920: 28).
 
            Z owej oracji pozostało w Piekielniku tylko zdanie: Zaprzyjcie dóm kołym i przichodźcie z całym dworym. W wielu przypadkach zaproszenie należało powtórzyć już w dzień ślubu, gdyż bez takiego ponowienia niektórzy na wesele nie przyszli.
            Do swojej roli przygotowywały się też druscki, tj. druhny. Zwyczajowo były po dwie lub po cztery druscki z każdej strony. W dawniejszych jeszcze czasach bywało i tak, że każda panna z proszonych na wesele rodzin zostawała druhną. W latach 60-tych i 70-tych XX wieku druhny uzgadniały wspólnie swój strój, szyły na tę okazję jednakowe kolorystycznie suknie. Każda z druhen piekła też tort. Zaszczyt był zatem dosyć kosztowny. Koszta w tym wypadku, podobnie jak i koszta dla gości (głównie w odniesieniu do datku na cepiec) były drugorzędne. Honorowe postawienie się było najważniejsze.
            Pan młody miał obowiązek kupić obrączki ślubne, podobnie zresztą jak i dziś. Dawne obrączki były skromne (srebrne lub posrebrzane), bardzo często robione przez miejscowych rzemieślników z dawnych, austriackich monet. Panna młoda odwdzięczała się narzeczonemu uszyciem lnianej koszuli. Współcześnie białą koszulę się kupuje.
 
b) Dzień ślubu
 
Wesele rozpoczynało się dawniej bardzo wcześnie. Goście schodzili się już o godzinie ósmej. Każda kobieta przychodząca na wesele przynosiła z sobą poctę, tj. podarunki dla gospodarzy wesela. Były to: wódka (zwykle 2 litry; dawniej wino), oscypki, wędliny itp. Były to podarunki niezależne od przynoszonych przed weselem produktów wykorzystywanych np. do pieczenia ciasta. Gospodyni domu skrzętnie zapisywała, jak bogatą poctę kto przyniósł, bo zwyczaj nakazywał odwzajemnić taką grzeczność przy nadarzającej się okazji, a nie wypadało zanieść wtedy mniej, niż się samemu dostało. Pocty przynoszono rano lub po ślubie. Zwyczaj chodzenia na wesele z poctą praktykowany był jeszcze w latach 70-tych XX wieku.
 
Piyrwi sie piniyndzy nie nosiyło, ani tyz prezentów nie bywało dáwni, ba ino tego zbozá sie dawało do poságu, no tego zarna, cy zboze, cy owies, cy pszenice, choć dáwni pszenice nie siywali, ba ino zyto, jyncmiyń, noji owies. No to pote zaś śli ci starsi, ojcowie, nie młodzi, bo ci śli ku muzyce táncyć, a starzi śli z tak zwanymi poctami, to sie nazywały pocty. Nieśli: baby, ciástka, pampusiek, gorzáłke, wino, noji có któ móg, to juz zaniós (Chyżne).
Przinieśli ty dwie baby w tyj kosáłce, dwa wina w kosáłce i sie gádało: niesym pocte, kumoska, tam mácie dwie baby i śtyry wina, to wyjmijcie. Kumoska ik odbiyrała, ale dawała na nie ściyrke, albo ryncnik, zeby ik poznacyć, zeby wiedziała, któ ik prziniós, bo pote trza wracać. I kie śli du dómu goście, juz po weselu to ci ukrojyli tej baby, a wina ci juz nie dali, bo juz było wypite (Lipnica Wielka).
 
Dawne wesele odbywało się w domach obojga młodych. Gospodarze podejmowali gości śniadaniem. W Zubrzycy podawano na śniadanie twáróg i kawę. W Jabłonce rano jajeśnice sie smazyło, wódki sie napiyli, no a potym śli do kościoła. W Chyżnem natomiast na śniádanie, kie sie do kościoła sło, to na stole była baba nakrajaná: zawijaná i cystá, ciástek dáwni nie było, ba záwijańce takie jak to dziś drożdżówki, to sie nazywały záwijańce i kawe nawarzyli, twárogu dali na talárek, marmolady i jesce jajeśnice, ale to juz było duze wesele, jak jajeśnicy nasmazyli na to śniádanie. No to to juz było wesele wielgie, noji okropne. Bo kie tak sie trefiyło, ze w zimie było wesele, no to w zimie kury tak jájek nie nieso. Ciynzko było o nie. Gorzáłke tyz dawali rano, no to nieráz sie poopijali i w kościele pote i rzigali i selicó robiyli (Chyżne).
W tym czasie panna młoda, tj. młoducha ubierała się do ślubu. Należy tu podkreślić, że już przed wojną odświętnym strojem nie był strój orawski, co dokumentują fotografie z tamtych lat. Pamięć o weselnym, regionalnym stroju przetrwała jedynie w opowieściach. Młoducha miała na głowie wiánek z kokardą, z której dwie wstążki zwisały z tyłu na długość spódnicy. W Chyżnem panna młoda sła do ślubu w kawani, to jes ta normalná suknia długá do ślubu, taká biáłá. Młody sie ubiyráł w góralskie, sukniane portki, kosule, có mu młodá dała, ale to pote juz zakapło, noji nastały ty ubrania (Chyżne).
Po włożeniu stroju ślubnego, jeśli panna młoda nie chciała mieć dzieci, powinna zamknąć kłódkę na klucz, a ten wyrzucić do studni. Taki przesąd znano w Zubrzycy. Ale ka by ta! Dy to hań nie takiego kluca trza było, cóby były dzieci! Mógeś se kluc wyhádzić, a dziecisk i tak było zaráz kielo! Na czasowe odroczenie macierzyństwa też był sposób. Po przyjściu ze ślubu pani młoda siadała na stołku i podkładała pod siedzenie palce. Ile palców podłożyła, za tyle lat chciała mieć dzieci.
 
Wyjazd do pani młodej (młoduchy)
 
Po śniadaniu weselnicy ze strónki pana młodego wyruszali orszakiem do domu pani młodej, śpiewając cały czas. Po przyjściu pod dom śpiewali:
 
Niek ze tyz tu bedzie
Pán Bóg pochwálony,
Zeby nas pán młody
Nie był zahańbiony.
 
            Puście nás ta, puście
Niek sie nie burzymy
Jak nás nie puścicie
Dźwiyrze wyłómiymy.
 
Strónka pani młodej odpowiadała przyśpiewką:
 
Wykwitnół tulipán,
Przijecháł młody pán.
W imie Ojca, Syna
Tak sie to zacyná.
 
Rozpoczynało się właściwe witanie pana młodego. Ten musiał wykupić piórko przygotowane mu przez narzeczoną. Piórko winna jednak wynieść osobiście panna młoda. Najpierw jednak wynosiła je druhna, za drugim razem inna kobieta, a czasem i obsarpane babsko. Była to forma żartobliwego sprawdzania pana młodego, czy pozna swoją wybrankę. Zabawa ta miała swoje uzasadnienie. Niektóre małżeństwa były przecież kojarzone naprędce, bez wcześniejszej znajomości młodych, więc w całym rozgardiaszu mogło się zdarzyć, że pan młody nie poznawał narzeczonej. Weselnicy pani młodej śpiewali:
 
Wykup ze se, Jano,
Od Marysie piórko,
Bedzie z tobom lygać
I ścielić ci wyrko.
 
Wykup ze se, Jano,
Piórecko, piórecko,
By ci smakowało
Z Marysiom wyrecko.
 
Kiedy zamiast panny młodej w drzwiach pojawiała się inna kobieta z piórkiem, goście pana młodego reagowali:
 
Nie kcymy, nie kcymy
Te potwory stare.
Dejcie se je słuzyć
Do Kicór na fare.
 
W końcu wychodziła pani młoda i przypinała narzeczonemu piórko do ubraniá po lewyj strónie, alebo do kapelusa, zaś do kiesonki sie mu kładło chustecke biáło, piykno (Chyżne).
 
Weselnicy zachęcali młodego do zapłaty za piórko:
 
Sukájze se, Jano,
Po kiesyni grosi,
Bo ci juz tu młodá
Piórecko wynosi.
 
Młody pan płacił za piórko (obecnie zwykle 100-200 złotych) i wręczał jej bukiet ślubny. Weselnicy znów reagowali śpiewem:
 
Teráz se, Janicku,
Teráz se pomyśli,
Kie ci na talárku
Piórecko wynieśli.
 
 
Pióreckok Ci dała,
Wiyrsek mu złómała,
Mozes dobrze wiedzieć.
Zek cie okłamała (Machay 1919/1920: 29).
 
Goście pana młodego chcieli w końcu, by zaproszono ich do izby, więc śpiewali:
 
Przywitájcie ze nás, nowotná rodzina,
Dejcie nám gárzałki, dejcie ze nám wina,
 
By my tyz tu przyśli samuśká druzyna,
Cy nás tu przijmiecie, nowotná rodzina?
 
Dy my tyz tu przyśli sami borowianie,
Cy nás tu przijmiecie,
 
 
gynstodómówianie
? (jw.: 29)  
 
Po krótkim poczęstunku gości rozpoczynało się bardzo uroczyste odpytowanie i błogosławiyństwo. Odpytowanie to publiczne przepraszanie za przewinienia, wygłaszane w czyimś imieniu w szczególnie podniosłych chwilach. Warto tu dodać, że takie publiczne przepraszanie odbywa się też w czasie modlitwy po wyprowadzeniu ciała zmarłego na podwórku, kiedy prowadzący ceremonię pogrzebową prosi sąsiadów o darowanie wszelkich win zmarłemu, który w tym momencie żegna się ze wszystkimi. Podobnie podniosły charakter miało odpytowanie przez starostę w imieniu państwa młodych, którzy rozpoczynają nowe, wspólne życie. Ojcowie siadali na jakiyjś ławce, niy, cy na stołkak, niy, noji to młodzi klynkali, noji to juz to odpytowanie, jak sie powiy, niy, to odpytowali, niy, odprosali, niy, noji to późni juz, późni wychodziyli do kościoła (Chyżne). Uroczysty charakter przepraszania podkreślało odwoływanie się do Matki Boskiej, do ran Chrystusa. W Chyżnem zanotowano formułę: Prosym cie prze piyrsy ráz, prze drugi ráz, prze Paniynke Maryje, prze siedmiboleśno, prze syćkik bozych świyntyk, byście mi racyli odpuścić wy tato, wy mamo, wy druzyna, wy druzki, noji całá rodzina, i całá druzinapo piyrsy ráz i po drugi ráz, i po trzeci ráz, to tak było! Ks. F. Machay (1919-1920: 30) notuje z kolei: Prze Bóg, prze miły Bóg, prze piynć krwawyk rán Pana Jezusowyk, prze siedmiobolesno Paniynke Maryjo, prze syćkik świyntyk, prosym wás, wy tatusiu i wy mamusiu, odpuście mi.
 
Czasem odpytowanie poprzedzała mowa starosty, kierowana do młodych, w której mówca pouczał młodych i uświadamiał im powagę podjętej decyzji życiowej. W imieniu własnym i zebranych życzył im też powodzenia w życiu. Przemowy takie były jednak rzadkie, ograniczano się zazwyczaj do odpytowania. Taką mowę weselną znajdujemy u F. Kotta (1986: 129):
 
Kochane dzieci, kochani ojcowie i syścy tu przytomni. Kiedy Pán Bóg naucáł ludzi, ryktówáł ik na nowo dróge zyciá, tak pedziáł: Kiedy ktory przidzie przed ółtárz słozyć mi ofiare, a zbácy se, ze sie brat jego, alebo spólnik na niego sie gniywo, niek nie daje ofiary przi ółtárzu, idzie du dómu i pytá, cy mu racy odpuścić. A potym niek przidzie i słozy mi ofiare. I wy, moje dzieci, od dzisiák idziecie na nowo dróge zywota. I wy idziecie dziś przed ółtárz Pana. Cóbyście sie nie musieli z kościoła wracać, bo dróga daleká, pytać kogo odpuścić, a casu mało, to teráz pytájcie od razu ojców, bratów i siostry, cóby wám odpuściyli. No bo wiycie, moze sie i nie gniywajo na wás. No bo i cóz by sie mieli gniywać. Radzi som, ze sie radzi widzicie i tak piyknie idziecie przed ółtárz Pana. Ale juz sie lepi uiścić, a przegwárzcie za mnom: Prze Bóg, prze miły Bóg, prze Matke Bosko i syćkik świyntyk, raccie im odpuścić, ojcowie, braciá i syścy przytomni. Wszyscy odpowiadali: Niek im Pán Bóg odpuści.
 
 Po odpytowaniu następowało błogosławiyństwo. Rodzice obojga młodych siedzieli na nakrytej kobiercem ławie, zaś młodzi klęczeli przed nimi. Ceremonia błogosławiyństwa odbywała się na środu biáłej izby pod głównym
 
 
stragarzem
, zdobionym rzeźbami, w tym słońca i monogramem IHS. Rodzice czynili nad głowami młodych znak krzyża, wypowiadając słowa: Niek wám Bóg błogosławi. W Zubrzycy błogosławieństwo młodych odbywało się i odbywa nadal przez uniesienie nad głowami młodych bochenka chleba i położenie na nim rąk przez wszystkich rodziców. Jeśli któryś z rodziców młodych nie żył, jego rolę pełnił w czasie tej ceremonii ojciec chrzestny lub matka chrzestna. Błogosławieństwo kończyło odegranie przez orkiestrę i odśpiewanie przez wszystkich gości pieśni Serdeczna Matko. Tak też jest do dziś.
Po wyjściu weselników z domu drużbowie kropili wszystkich wodą święconą i obsypywali owsem. Czynności te różniły się w szczegółach w zależności od wsi. W Jabłonce weselnicy postano koło młoduchy dookoła, pote druzbowie trzi razy koło niej obyjdo. Po piyrsy ráz sypio zboze, drugi ráz kropio świynconom wodom, a trzeci ráz ido z chlebym. Baby i dziywki do podołków chytajo tyn owies. Baby zanieso potym młodusie, có nachytały, a jak tego duzo, bedzie duzo dzieci w nowyj rodzinie. Dziywki zaś porachujo ziarna zbozá, a jak majo do páry, to pudo za monż (Machay 1919/1920: 30). W Chyżnem kie sie do kościoła brało, to sie obsypało zbozym i świynconom wodom pokropiyło. To syćko druzbowie robiyli. Kielo nachytali młodzi tego zbozá, to takimi gazdami byli. Jak duzo zbozá nachytali, to znacy, ze bedo z nik dobrzi gazdowie, Pote to zboze dawali do kiesynie panu młodymu, zeby to było poświyncone w kościele (Chyżne). Natomiast w Lipnicy Wielkiej druzbowie obsypowali zbozym, ale nie koło dómu, ba koło furmanek, có stáły i koło nik. Jedyn w miarce zbozá, albo zyta, a drugi z wiaderkiym wody świynconej oblecieli dookoła tyk furmanek, ale kie juz stáli na polu, jedyn za drugim, obsuli zbozym, a drugi wzion kropidło i kropiył dookoła. Zeby sie go trzimało całe zycie chlyb i zeby zył po bozymu, przeto ta świynconá woda. I jesce do dziśka tak byle ka jes z tym zbozym i świynconom wodom. Wezno i zeby sie go tyn chlyb dzierzáł, niek wás Bóg błogosławi. Suli tym zbozym duzo, a drugi seł z wodom świynconom i kropiył ludzi syćkik i kónie (Lipnica Wielka).
W Jabłonce, po pokropieniu zebranych przed domem gości, talerz, w którym była woda święcona, jest przerzucany ponad dachem domu. Jeśli uda się go przerzucić, oznacza to, że panna młoda zostanie na stałe z mężem, jeśli nie, to odejdzie od męża. Zwyczaj ten praktykowany jest nadal.
Następował wyjazd do kościoła i śpiewano wówczas:
 
        Śtyry kónie w cugu
Pionty na łańcuchu
Zbiyráj sie, Janicku
Z Marysiom do ślubu.
 
           Pódźmy juz, pódźmy juz
Pódźmy do kościoła
Bo tu na weselu
Nie zabiyli woła.
 
 
Wyjazd do kościoła. Brama weselna (brona)
 
            Orszak weselny jechał do kościoła bryczkami, paradnymi saniami w zimie. Chomąta końskie przyozdabiano bukietmi z jałowca, umajonymi wstążkami. W Chyżnem i Jabłonce był też zwyczaj odmienny – do ślubu orszak szedł pieszo: do kościoła sie sło wdy na nogak, a z kościoła tyz śli na nogak. To ino po młodyk przijezdzali kóniami. Noji druzbowie z drusckami sie wieźli na wozie z młodymi du dómu, no a ludzie reśta śli na nogak. Pote ta nieskorzi, któ juz był z dalsa, to jezdzowali po nik kóniami, ale to juz cáłkiym z dalsa kie byli, ale to mało, przewáźnie na nogak chodziyli (Chyżne). Młodzi jechali na osobnych wozach, w towarzystwie druhen. Pierwszym wozem jechała panna młoda, za nią pan młody.
Jadący do kościoła orszak weselny napotykał po drodze na bramę (w języku najstarszych osób – bronę), tj. udekorowaną żerdź przegradzającą drogę. Bramę robili głównie znajomi, koledzy pana młodego lub zwyczajnie ci, którzy chcieli wyłudzić od drużbów weselną wódkę. „Honorowa” a nie „dziadowska” brama robiona była przez grupę przebierańców, wśród których byli: dziád z dziadówką i Cygan z Cyganką. Wszyscy ubrani w najgorsze łachmany, usmarowani sadzą, a Cyganka obowiązkowo z dzieckiem na ręku i w dodatku w widocznej ciąży. Wszyscy „śpiewali”, „grali” na czym się dało i lamentowali, domagając się jałmużny, zwłaszcza dla spragnionego niemowlęcia. Bramę należało wykupić, tj. wręczyć takiej gromadzie butelkę wódki, a niekiedy bramę otwierano dopiero po czwartej butelce.
Siadajom na fury i jadom, śpiywajom, cudujom całom drógom. Trefi sie, ze jes brama, trza wykupić brame. Powyzbiyrajom sie na ozmajte cygany, kónie stajom, noj dajom im wódke, pół litra albo liter (Bukowina, za: Karaś, Zaręba 1964: 18).
 
Było przy tym sporo wrzasku, czasem i złości, ale w gruncie rzeczy państwo młodzi i gospodarze wesela godzili się z tym, bo też i dyshonorem byłoby dla nich, gdyby w drodze do kościoła nie było żadnej bramy. W zależności od długości trasy i zamożności gospodarzy takich bram mogło być i pięć. Zwyczaj ten kultywowany bywa po dzień dzisiejszy, choć bramy stawia się zdecydowanie rzadziej.
Młodych wprowadzali do kościoła drużbowie i druhny: pannę młodą – piyrsi druzbowie, pana młodego – piyrse druscki. Wszyscy drużbowie i druhny ustawiali się rzędami za państwem młodymi i przez całą mszę stali. Współcześnie druhny i drużbowie przestrzegają zasady, że jeśli w życiu prywatnym są narzeczonymi, to w czasie drużbowania nie powinni tworzyć pary. Zgodnie bowiem z przekonaniem, że jeśli już raz stało się z kimś w parze przed ołtarzem, to drugi raz nie uda się tego powtórzyć (znane z Jabłonki).
Z zachowania się pary nowożeńców podczas mszy wróżono przyszłość ich związku, dominację jednej ze stron, pomyślność itp. Ten, kto pierwszy rzucił ofiarę na tacę, miał dominować w związku. Obecnie panna młoda nie powinna przyjmować od pana młodego pieniędzy na ofiarę, ponieważ to zapowiada jej uzależnienie finansowe od męża przez całe życie. Informatorka z Jabłonki mówi: bo by całe zycie musiała go pytać o piniondze, a tak to be miała swoje. Jeszcze przed wojną w Zubrzycy Górnej znana była inna praktyka. Jeśli ktoś z weselników żywił do któregoś z młodych głęboką urazę, mógł dotknąć pogrzebowej chorągwi i pomyśleć o tej osobie, a ta miała umrzeć w ciągu roku. Praktyka ta budziła tak wielkie emocje, że proboszcz w roku 1938 musiał usunąć z kościoła owe chorągwie pogrzebowe (Kott 1986: 117). Rychłą śmierć któregoś z nowożeńców zapowiadało zgaśnięcie świecy na ołtarzu. Ten z młodych, po czyjej stronie zgasła świeca, miał w niedługim czasie umrzeć. Przyszłość związku wróżono też z pogody w dniu ślubu. Słoneczna pogoda zapowiadała radosne życie młodej pary.
Po zakończeniu mszy świętej młodzi modlą się dziś wspólnie przed obrazem Matki Boskiej. Dawniej młoducha sła sie modlić przed obráz Matki Bozej Nieustajoncej Pomocy z drusckami, ale młody pán nie musiáł iś. Óna sie modlyła o dobre zycie, o zdrowie, o błogosławiyństwo, zeby sie nie oześli (Lipnica Wielka).
 
Powrót z kościoła. Obiad weselny
 
            Powracających z kościoła nowożeńców ojcowie witają dziś chlebem i solą, by nie zabrakło im go w życiu. Częstowani są też kieliszkiem szampana. Pote młodzi hádzajo kieluskiym z tego szampana, no a młody musi pozbiyrać zmietki po tym kielusku, noji wniyś młodo du dómu, cy ta na remize, ka ta wesele majo. Potym im có chwila śpiywajo rózne pieśnicki, prziśpiywujo, ale i śpiywajo „Sto lat”, albo tako pieśnicke, ze młodzi sie muso całować. Cosik takiego: „gorzká wódka, gorzká, nie bedymy piyli, bo je młodzi nie słodziyli”, pote zaś „óna tymu winná, óna tymu winná, pocałówać go powinna”, zaś pote „ón jes tymu winien, ón jes tymu winien, pocałówać je powinien”. Noji óni sie muso całować. To tako głupota (Bukowina).
            Jeśli weselnicy schodzili się do domu pana młodego, teściowa panny młodej stawiała w progu miotłę (czasem wiadro z wodą i szmatę), a panna młoda powinna te rzeczy odsunąć, a nie minąć, co było wróżbą, że będzie pracowitą gospodynią (znane z Jabłonki).
            Warto tu jednak dodać, że dawniej weselnicy pani młodej i pana młodego rozchodzili się po ślubie do osobnych domów i tam podawano im obiad, a „połączenie” obu strónek następowało po przewiezieniu posagu panny młodej do domu pana młodego, w którym mieli zamieszkać na stałe.
            Co podawano dawniej na weselu?
            Trzeba w pierwszej kolejności podkreślić, że – w przeciwieństwie do współczesnej praktyki – rzadkością na weselu było mięso. Było ono zarezerwowane dla zacniejszych gości – księdza, wójta, jeśli raczyli zaszczycić wesele. Można odnieść wrażenie, że dawne pokarmy weselne były bardzo skromne. Pamiętać jednak należy, że były one i tak „wyszukane” w porównaniu z pokarmami spożywanymi na co dzień. Dodać też trzeba, że podczas wesela, podobnie jak na co dzień, jedzono z jednej miski.
            Konkretne dania weselne były uzależnione od lokalnego zwyczaju w danej wsi, zdolności gaździny i zamożności gospodarzy. W Chyżnem podawano gościom zwykle makaron z polywkom, ale drugiego dania to zazwycáj nie było, ba jak ta juz było miysa usmazonego na talárek, no a reśte to były ty baby, kołáce, chlyb (Chyżne). W Lipnicy Wielkiej jadło sie śliwki z makaronym, albo makaron zaś z makiym, miyso na talárkach przikryte takim podpłomykiym i to sie nazywało ptáskiym. Przikryli to płaskim talárkiym i dawali to miyso ino na jedyn stół, ale kie go juz odkryli, to syścy lecieli ze syćkik stołów i jak sie kómu dostało do palców, bo tak sie łakomo hádzali na to miyso. To gádali: teráz niesymy ptásecki, a nie gádali, ze miyso i ściongali tyn podpłomyk (Lipnica Wielka). W Zubrzycy na obiád podawano: polywke z chlebym, drobiony chlyb z polywkom. Na drugie danie był groch warzony alebo rzezańce z makiym, zaś tak przigryś to była jajeśnica i syr susony (Kott 1986: 127). O dawnym obiedzie weselnym w Jabłonce pisze ks. F. Machay (1919/1920: 31):
 
 
Krótko sie kazdy pomodli i hnet sie zacyná jedzynie. Teráz to juz kawe dawajo nápiyrwi. Postawio na stole wielki gárcek z kawom, w nim cyrpacka, a kazdy se biere, polywka z rzezańcami, a potym jádła za jádłami, miyso na odróbecke pokrajane, kapusta, ryź, śliwki, groch, jajeśnica, twáróg, wypiekańce itd. Przinieso ku kóńcu obiadu miyso kołácym do góry obróconym przikryte. Gaździná gwarzi, ze tam ptásek, zeby dawali poziór, zeby kołáca nie dźwigali, cóby nie uleciáł. Baby ta niedługo wytrzimajo z ciekawości, zacno zaziyrać, dźwigać kołác, a kie uwidzo, ze tam ni ma zádnego ptáska, pouchytujo sytko, a hnet próźná miska. Drzewi na weselak nie bywało kawy i selijakik wypiekańców. Teráz sie wesele psuje, robio rózne jádła, ktore ani smaku ani nic ni majo. Widzieli to ta kasik na pańskiym weselu i zaráz kco i w dómie gazdowkiym po pańsku jeś. A dlatego juz ani nie śpiywajo przi prziniesiyniu kazdego jádła.
 
 
W okresie przedwojennym pojawiły się ciasta – baby zawijane (z nadzieniem) i okrągłe placki drożdżowe z białej mąki, smarowane po wierzchu serem, tj. kołáce. Wspominają kobiety z Lipnicy Wielkiej i Jabłonki: Były zawijańce, có do środka dawali marmolade, alebo i syr, baby były zawijane albo suche. Nie było ciástek kruchowych (Lipnica Wielka). Potym takie pampuchy zawijało sie tyz, a já kie sie wydawała no to pamiyntom kołáce posmarowane po wiyrhu słodkim syrym (Jabłonka).
Jeśli idzie o alkohol, to najczęściej podawano piwo (w Zubrzycy Górnej były dwa browary) i wino. Wódki było niewiele, ponieważ była zbyt droga.
Cechą charakterystyczną biesiad weselnych było nukanie, czyli usilne zachęcanie gości do częstowania się jadłem i napitkami. Nukanie było zadaniem drużbów. Należało stale chodzić koło stołów i zachęcać: a dy zjydzcie có, ciotko; a cymu to nic nie jycie?; a przegryźcie có, no to dźwignicie, ujku!; ciotko, dy sie nie dejcie nukać! itp. Dy já rozumiym nukać, ale tu były takie ciotki z Jabłónki, to ik trza byłu furt nukać, i to tak setecnie, bo by ci psiáwiary same nie wziyny cały dziyń nic – wspomina kobieta z Podwilka. Wesele było, nie powiym, doś piykne, ale nukaców nie było – mówiono po weselu, na którym zbyt słabo zachęcano do jedzenia.
 
 
Posági
 
            Po południu orszak weselny udawał się z domu pani młodej do pana młodego i przewożono jej posag. Na Orawie zalicza się do niego kaśnie z ubraniem, tj. skrzynie zamykane wiekiem, skrzynie z ziarnem, pierzyny, poduszki i inne rzeczy przekazywane pannie młodej przez rodzinę w dniu wesela na rozpoczęcie samodzielnego życia. Do posagu nie zalicza się gruntu.
 
Przido ze ślubu, no to dzie, skond, gdzie sie wybiyrajo, jak do młodego pana ido, no to przido do młodej, a jakby tu w te stróne, to zaś przido do młodego pana, skond przido do niego, to tam obiád. Skond odchodzo młodzi pani, to tam obiád dawajo, śniádanie, i pote, juz ku wiecorowi, sie wybiyrajo, śpiywajo, noji pote posági wiezo, kaśnie, zarno, skrzinie (Orawka, za: Karaś, Zaręba 1964: 79).
Kaśnia to poság, a pole, las, krowy to zaś majontek (Podsarnie).
 
W Chyżnem brało sie to syćko: safarnie,
 
 
sifonyr
, pierziny, noji có tam juz któ miáł. Poniektorá to i miała dwa sifonery. Krowe sie tyz dostawało, no ale sie je we wesele nie wiedło, ba w drugi dziyń po weselu albo i zálezy, jako ojcowie mieli krowe, cy zaráz dali, cy o pół roka, bylejako sie trefiyło. Choćktó to jesce i krowe i ciele dáł. W Jabłonce w poságu to sie dostawało sifonyr, safarnie ze zarnym, pierzine i śtyry, piynć zágłówków, noji tam prześciyradło, jak ktorá panna miała, to juz była bogatá, a jak niy, to niy, ale safarnia, to juz była pełná skrzinia zbozá, bo jak ojcowie telo ni mieli, no to zazwycáj, jak któ seł na wesele, to w tyn dziyń przed weselym nosiyli, kołáca (Chyżne).
 
            Wyjściu z domu panny młodej towarzyszł wielki harmider, płacze, szamotanie się. Panna młoda, płacząc, nie chciała opuścić domu swojej matki. Drużbowie pana młodego ciągnęli ją siłą na wóz. W wielu wypadkach nie był to płacz udawany, bo niejedna synowa miała później niełatwe życie u teściowej:
           
        Ta moja cieściná
Noze pochowała
Zeby ji synowá
Chleba nie krajała.
 
           Dy se ta cieściná
Tak niewieście rada
Jak kieby ji włozył
Za kosule gada.
 
Weselnicy, nie zważając na płacz panny młodej, śpiewali:
 
 
Pobiyráj sie, Maryś, pobiyráj sie s nami,
                Ostáw se wiánecek w siyni za dźwiyrzami.
 
                Wypadły okiynka, wypadły i słupy,
                Pobiyráj sie, Maryś, do innej chałupy.
 
                Podziynkuj, Maryśko, podziynkuj mamicce,
                Ze cie zesádzała z pieca na stolice.
 
                Bedzies ty, mamicko, bedzies ty zályła,
                Kie ci sie nie bedzie po dómie bielyła.
 
                Bedzie ci, mamicko, bedzie ci tyz luto,
                Kie ci sie nie przyjdzie popod okna jutro.
 
                Bedzie ci, mamicko, bedzie ci wygoda,
                Kie ci be wysychać z kónewecki woda (za: Machay 1919/1920: 32).
 
Przewożeniu poságów cały czas towarzyszył śpiew:
 
Jadymy, jadymy, chodnicka nie wiymy
Dy ta ludzie wiedzo To nám ta powiedzo.
 
Jadymy, jadymy, pomiyndzy wiyrzbiny
Wiezymy, wierzymy, tyj młodyj pierzyny.
 
 
Wiezymy pierziny, kanyz ik słozymy.
W Kulikowym dworze, w tyj nowyj kumorze,
 
Wiezymy pierziny na ty śtyry rogi,
Bedymy przikrywać Janickowe nogi,
 
Idymy, idymy, ka my nie bywali,
Zawionzymy ocka, zeby nie płakali (jw.: 33).
 
 
Po przyjeździe do domu męża panna młoda była poddawana próbie przyszłej gospodarności. Podrzucano jej na próg miotłę, o czym już wspominano. Choćka sie zaś zdarzyło, ze jak widziała te mietłe, to niom hádziyła na śparet gaździnom do gárków (Chyżne).
Obiad przeciągał się w dłuższą biesiadę. Spragnieni tańca szli na muzykę, która zwykle odbywała się u sąsiada na bojsku. A przeto u sonsiada, ze bywały przewáźnie dwie izby w dóma, no to ka mieli tyk ludzi zasadzić syćkik, ba zaś u sonsiada sie táncyło (Chyżne). Jak w dómie sie ni miało wyforztowanego bojiska, no to sie tyz táncyło u sonsiada na bojsku. Nawet i całá gościna była w bojisku, nie w izbak. Wtedy trzeba było poryktowane mieć i obrázki sie dawało, tak jak i w świytnicy. Musiało być paradnie (Lipnica Wielka).
Zabawie weselnej towarzyszyły dawniej bitki. Powszechne było nawet powiedzenie, że jak sie na weselu nie pobijo, to wesele nieudane. Bójki wszczynali przeważnie nie proszeni na wesele kawalerowie, którzy przychodzili na muzykę.
Dłuższe biesiadowanie było okazją do nieustannych śpiewów, którym przewodziły kobiety nie tylko znające wiele przyśpiewek weselnych, ale też umiejące improwizować, reagować śpiewem na aktualną sytuację w izbie weselnej.
 
        Przysłach na wesele
Jako jasny pierón
Ale mie parobcy
Do táńca nie bierom.
 
        Zagrájcie, zagrájcie
Ale wiydzcie, kómu
Tyj staryj Kozácce
Niek idzie du dómu.
 
Powszechna była rywalizacja w śpiewie obu strónek:
       
        Ta stará Zborkula
Ni miała rozumu
Za kapecke rumu
Dała dziywke z dómu.
 
           Lepi sie utopić
Na syrokiyj wodzie
Jako sie zamiysać
W bodaśjakim rodzie.
 
 Czasem jednak ogólna zabawa przeradzała się w złośliwe, zbyt rubaszne przycinanie pani młodej lub teściowej. Złośliwe śpiewaczki nie darowały pannie młodej, jeśli ta brała ślub, będąc już w widocznej ciąży. Przekroczenie dobrego smaku i żartobliwego tonu było bardzo łatwe.
 
Cepowiny (cepiny)
 
            Cepowiny były rytualnym przyjęciem panni młodej do grona kobiet zamężnych, jej pożegnaniem ze stanem panieńskim. Zewnętrznym znakiem tej zmiany było ściągnięcie przez cepiárki (kobiety prowadzące cepowiny) welonu i założenie pannie młodej cepca. Pierwotnie był to ażurowy czepek. Taki cepiec pamiętają jeszcze najstarsze kobiety z Zubrzycy Górnej i Jabłonki: Piyrwi dáwno to był cepiec, to wdziáli cepiec, a na tyn cepiec wdziáli smatke. To było takie jak firanka rzádkie, a po tym takie kwiatuski robione takie zombki dołym i to sie ubiyrało (Jabłonka). Później pozostała tylko odświętna chustka.
 
Tak jako je zacepili, kie juz wiánek ji dali dołu, dali jej cepiec na głowe i smatke, zawinyła i tu sy puściła z cepca takie
 
 
snurki
na przodek aji na zadek. Potym juz sła do kazdego dómu, dzie ci druzbowie chodzili. To sie wołało, ze młoducha chodzi po suchim wilku, po zbiyraniu. To jej dali tako trzilitrowo miarecke owsa alebo jyncmiynia, jako kto miáł, to ji dáł (Wesołe, za: Zaręba 1968: 263).
 
            Cepowiny to nie tylko rytualny obrzęd przejścia dziewczyny ze stanu panieńskiego do stanu kobiet zamężnych, to także okazanie pomocy materialnej ze strony weselników dla nowej rodziny. Taka była funkcja datków składanych na cepiec. Pani młoda wybiyrała na cepiec. Dawniej weselnicy nie wręczali nowożeńcom prezentów. Składanie prezentów to obyczaj stosunkowo niedawny, upowszechniony w latach 70-tych XX wieku. Datek pieniężny był niemały. Członkowie jednej rodziny wydawali na cepiec w tamtym czasie ok. 2000 zł, co stanowiło ponad jedną przeciętną pensję.
 
            Przebieg cepowin ilustruje poniższy tekst ze zbioru M. Karasia i A. Zaręby (1964: 84):
 
Noji wiecór zasiok sie pote sie odbawujo ty cepowiny. No, ty cepowiny, no to tak, ze przinieso stół tamok, gdzie tam grajo na bojsku, przinieso stół, tam liter gorzáłki i wino w kosáłce, tamok jakik poncków lebo zawijańców i jedna stoji przi tym, przi tyj gorzáłce, a ta młodá, kiedy ji syjmio tyn welon z tej głowy, to tamci druzbowie som, no to ta baba, có sjimá tyn welon z głowy, to druzba, jak jes taki, tam sie dziesik nie zagapiył, stoji przi tyj młodyj, to za to, ze ji druzbowáł, to mu tyn welon dajo na tyn kapelus. Owino mu koło kapelusa tyn welon i to młody pán musi pote odkupić od tego druzby tyn welon. No to kielo mu juz tam dá, cy piyndziysiont, cy sto złotyk mu za to dá, i ón mu pote dá tyn welon tymu młodymu panowi. I táńco pote z tom młodom paniom. No, to i tam kielo ik jes, to tam skoro syścy táńco ś niom tak krótko ino, páre razy sie zwinie i tam cosi ji przyśpiywá i dawajo na tyn cepiec. No to ta, có stoji tam przi tym stole, no tam jes tyn talárek, na lebo miska, no to tam kłado, kielo tam juz którego stać, no to telo dá, a za to mu zaś jesce wleje kielisek gorzáłki i pocynstuje go jesce tym ponckiym lebo tym zawijańcym. I no to tak, kie juz syścy przetáńco, syścy tak táńco z tom młodom paniom, no to kie juz syścy przetáńco ś niom, no to sie pote cepowiny skóńco. No to kie to juz jes skóńcone, to se pote młody pán biere ty piniondze, có na tyn cepiec, kielo tam juz sie uzbiyrało, no to se juz weźnie, noji óni juz ido. Po cepowinak to juz tak jak wesele skóńcone jes (Orawka).
 
Cepowiny odbywały się późnym wieczorem. Zanim cepiárki przystąpiły do zakładania cepca (chustki), sporo było zamieszania związanego z „wykupywaniem” pani młodej przez starościny. Droczenie się starościn ze starostami i drużbami przeciągało się, ponieważ mężczyźni żądali od kobiet coraz to nowych specjałów, śpiewając:
 
Ej, nie wydám młodej pani,
Ej, nie wydám, nie wydám,
Pokiela se starościny
Z gorzáłeckom nie przidom.
 
Nie kończyło się na gorzáłecce, bo starostowie żądali a to śpyrytusu, a to oscypecka, a to winka itp. W końcu mężczyźni ustępowali i starościny usadzały młoduchę na stołku na środku izby. Dawniej cepiárki rozpoczynały ceremonię zapomnianym już dziś zawołaniem, kierowanym do pana młodego: Co mámy zrobić, cy wiánek sjonć, cy głowe ścionć? Pan młody odpowiadał: Wiánek sjonć. A kómu go mámy dać? – pytała starościná. - Nám, my go zasłuzyli! – krzyczeli druzbowiebo my sie wcora i dziś trápiyli (Machay 1919/1920: 34). Wiánek ostatecznie winien trafić do pana młodego, więc ten musiał wiánek wykupić od druzbów.
Rozpoczynało się wręczanie datków pieniężnych. Młoducha trzymała na podołku talárek nakryty białą serwetką, a goście podchodzili i wkładali pod serwetkę pieniądze. Można było w ten sposób ukryć, że dało się niezbyt wiele. W latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku co bardziej „honorowi” weselnicy kładli na serwetkę (nie pod nią!) górála, tj. banknot 500 złotowy. Ze zbieraniem datków była też praktyka inna, mianowicie talárek trzymała starościná, zaś młoducha z każdym gościem tańczyła przez krótki czas. Weselnikowi za datek dostawał się w poczęstunku śtamperlik
 
 
wódki
.
Przez cały czas trwania cepowin druscki śpiewały okolicznościowe przyśpiewki. Najbardziej popularne nakazywały pannie młodej spojrzeć w różne kąty izby, by spełniły się jej marzenia, np.:
 
 
Kie cie bedo cepić,
Pojrzyj do powały,
Zeby twoje dzieci
Cárne ocka miały.
 
Kie cie bedo cepić,
Poźryj do powały,
Cóby twoje dzieci
Chleba nie pytały.
 
Kie cie bedo cepić,
Poźryj se na słupa,
Cóbyś wychowała
Syna na biskupa.
 
Kie cie bedo cepić,
Poźryj do tragárza
Zebyś wychowała
Syna na cysárza.
 
 
Kie cie bedo cepić,
Poźryj do powały,
Jako ci poleco
Na cepiec dulary
 
Na koniec cepowin młoda para tańczy dziś wspólnie; kiedyś tańczyli wcześniej. Następnie zwykle matki młodych zabierały talárek z pieniędzmi i udawały się w spokojne miejsce, by policzyć, kieloz ta tyz młodzi uzbiyrali i cy sie wesele opłaciyło (w jakim stopniu zwróciły się koszta wesela). Pozostali uczestnicy wesele tańczyli, dopóki starczyło im sił i pozwoliła trzeźwość. Gaździny podawały ostatni posiłek i kończyły obsługę gości.
Poprawiny
 
 
Dziynkujym gazdowi i pani kuchniście,
A na poprawiny jesce nás zaproście.
 
Tak śpiewano pod koniec cepowin. Poprawiny urządzano na drugi dzień. Urządzano je u bogatszych gospodarzy. Bywały poprawiny grane, tj. z udziałem orkiestry lub bez orkierstry. Poprawiny były jak było tyngie wesele, bo choćka to ino skromne wesele zrobiyli, to poprawin nie było. A jak były, to na przikłád wesele było w poniedziałek to poprawiny były u jednego we wtorek, a u drugiego dejmy w niedziele. Było trzi dni weselá. To kozdy swojik gości na poprawiny pytáł – tłumaczy kobieta z Chyżnego. Na poprawiny nie zapraszano wszystkich, a jedynie najbliższą rodzinę. Kobieta z Lipnicy Wielkiej wyjaśnia: wdy robiyli poprawiny, ale juz nie wołali syćkik, ba ta juz ino główno rodzine: siostre, brata wołali, ze trza to dojeś, no, bo ze to sie zepsuje, ale tak dalso rodzine to nie wołali, bo jak ni mieli zaś tyle zywności, to zeby sie nie hańbiyli zaś pote. Poprawiny nie trwały też tak długo, jak wesele, ponieważ w poprawiny to juz niy ma nic ciekawego. Wtedy to zawse mni ludzi przichodzi, no bo zaś do roboty trza iś w pyndziałek, to ludzie nie pijo duzo, no to po có bedo siedzieć. Kie sie idzie du dómu, to sie dostaje za to pół litra, noji ciástka zabalone w plastikowe pudełka. Ty pudełka to piekarki balo w piontek, zeby było ludziom (Bukowina)– to już obyczaj nowszy.
 
A po weselu? Żartobliwie podsumowuje to F. Kott (1986: 131):
No i tak wiycie, wesele sie skóńcyło, a biyda sie zacnie jutro. Tak było z nami, dziadami i ojcami. Tak to juz było, ze po kozdym smutku radoś, a po radości, smutek. Ale nic se z tego nie róbmy, bo có było to juz minyło.
 
 
 
 
Cytowana literatura:
 
B. Lewandowska, J. Kąś, 2010, Wesele orawskie dawniej i dziś, wyd. Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, Wrocław.
M. Karaś, A. Zaręba, 1964, Orawskie teksty gwarowe z obszaru Polski, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego LXI, Prace Językoznawcze, z. 6, Studia Orawskie nr 1, Kraków;
M. Karaś, 1965, Orawskie teksty gwarowe z obszaru Czechosłowacji, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego LXXII, Prace Językoznawcze, z. 8, Studia Orawskie nr 2, Kraków;
A. Zaręba, 1968, Polskie teksty gwarowe z Orawy na Słowacji, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego CLXIX, Prace Językoznawcze, z. 21, Kraków, s. 246–285.
F. Machay, 1919/1920, Wesele w Jabłonce na Orawie, [w:] Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego, t. XXXVII, s. 26-36.
F. Kott, 1986, Wesele orawskie w dawnych czasach, [w:] Zagadnienia z kultury Podhala, Spisza i Orawy, red. J. Bigos, Nowy Targ-Zakopane, s. 116-131.
J. Kąś, 2003, Słowniku gwary orawskiej, Kraków.
 
 
 
 
 

 

 

ISBN: 978-83-62844-10-4 © by Authors. Zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (Program Operacyjny: „Dziedzictwo kulturowe / Kultura ludowa”). Wykonanie: ITKS